List Czytelnika w sprawie opieki medycznej w szpitalu na toruńskich Bielawach.
Witam,
Jestem z Chełmży. Żona zachorowała na rwę kulszową i nie była w stanie chodzić. Leczyła się w poradni chełmżyńskiej i dostała skierowanie do szpitala na Bielanach.
Była sobota i tylko tam była jej ostatnia nadzieja uzyskania pomocy. Zawiozłem ją do szpitala zespolonego. Najpierw wyszedł ochroniarz i zapytał o co chodzi. Po przedstawieniu problemu wezwał pielęgniarkę, która oznajmiła żonie, że jej nie przyjmą.
Nie dałem za wygraną, pytając, po co one tu są skoro oddział jest pusty, a służbą zdrowia odmawia udzielenia potrzebującemu pomocy. Zamiast odpowiedzi zatrzaśnięto przed nam drzwi. Nie dałem za wygraną, dzwoniąc dalej dzwonkiem.
Po czasie zbiegło się wiele zaspanych osób wraz z dyżurującą panią doktor i większą ilością ochroniarzy. Wpuścili żonę do środka na korytarz i przekonywali ją, żeby pojechała do innej placówki.
Gdy wychodziła z kwitkiem, zapytałem całe to towarzystwo, po co oni tu są? Zaczęli wypowiadać wymigujące odpowiedzi i zaczęto wypychać mnie przez te wszystkie osoby za drzwi. Uniosłem się i zapytałem, czy chcą mnie bić?
Po co jest ten szpital? Komu jest potrzebny, skoro nie służy ludziom?
Pozdrawiam
Czytelnik
[ALERT]1614750789329[/ALERT]