Pod pomnikiem Mikołaja Kopernika w Toruniu dwukrotnie protestowały środowiska feministyczne przeciwko dalszemu procedowaniu przez Sejm projektu delegalizującej przerywanie ciąży z powodu nieuleczalnych wad genetycznych zagrażających życiu płodu.
Projekt ten zgłosiły organizacje pro life z komitetu „Zatrzymaj aborcję”. Wcześniej torunianki wyrażały oburzenie wobec decyzji posłów, którzy w głosowaniu nie dopuścili do procedowania przez Sejm, nad projektem obywatelskim „Ratujmy Kobiety 2017”, pod którym zebrano 400 000 podpisów.
Wraz kilkuset toruniankami i torunianami skandowałem: "Kobiet prawa, wspólna sprawa", "Nie składamy parasolek" czy "Wolność, równość, prawa kobiet", "Najpierw godność, potem płodność". Wysłuchałem pełne emocji wystąpienia liderek, przemaszerowałem po Starówce. Jednak jako absolwent wydziału prawa, człowiek aktywny na gruncie społeczno-politycznym prawie trzy dekady, nie dostrzegam jasnej klarownej wizji dalszej walki Pań o swoje prawa. Krzykami na ulicy, trąbieniem i biciem w werble, nie stanowi się norm w demokratycznym państwie prawa, republice parlamentarnej, jaką jest Rzeczpospolita.
Marksista i lewicowy teoretyk polityczny Slavoj Żiżek pisze: "Obawiam się, że przepaść pomiędzy rzeczywistymi odczuciami społeczeństwa i niemożliwością ich wyrażenia za pomocą polityki może stać się czymś bardzo groźnym. Zwłaszcza jeśli z góry uznamy, że nie ma na to żadnej rady".
We współczesnej Polsce jest taka rada, są możliwości przekucia odczuć społecznych na grunt prawa stanowionego. Z pełnych goryczy wystąpień, jakie wygłosiły toruńskie liderki feministyczne, wynika, że nie. W czym jest problem? Otóż, dziś, środowiska feministyczne przeżywają gorycz oszustwa, jakiego doświadczyły ze strony środowisk neoliberalnych (PO i Nowoczesna).
To trochę jak z kobietą, która obdarzy uczuciem adorującego ją mężczyznę, wiążąc z nim dalekosiężne plany, a potem odkrywa, że ten ją okłamał, dla tej jednej, namiętnej nocy. Podobnie posłowie owych liberalnych partii, piękni, fotogeniczni i medialni, przychodzili na manifestacje kobiet, robili sobie selfie na Facebooka, składali gorące deklaracje i wygłaszali płomienne przemówienia.
I oto gdy wielkim wysiłkiem, kobiety i solidaryzujący się z nimi Polacy, zebrali przeszło 400 000 podpisów, na liczącej 460 krzeseł sali sejmowej było prawie pusto. Barbara Nowacka przemawiała do nielicznych. A przecież z naszych podatków opłacani posłowie winni być w pracy. W Sejmie. Tłumaczyli się idiotycznie, że nie wiedzieli, nad czym głosują, że myśleli, że ich głos nie jest ważny, czy wreszcie wykręcając się chorobą. Zabrakło tych, którzy tak wiele Paniom, obiecywali.
Szczytem arogancji, tchórzostwa, było zachowanie posłów partii neoliberalnych, którzy na czas głosowania wyjęli swoje karty na to konkretne głosowanie, będąc w Sejmie. Można być wkurzoną? Można. Można przykleić posłom PO i Nowoczesnej „karną ci...ę”? Można. Ale po happeningu, po emocjach, trzeba trzeźwo myśleć. Drogie Panie, w sposób bolesny, obiektywnie przykry, w okolicznościach podłych, wyleczyłyście się z naiwnej wiary w postępowość i walkę o prawa kobiet ze strony partii prawicy neoliberalnej - PO i Nowoczesnej, zwanej „Staromodną.pl. Jednak, gdyby każda oszukana kobieta, nie szukała dalej partnera nie mielibyśmy tylu udanych związków.
Na scenie politycznej zostali Ci, którzy Pań nie zdradzili. Którzy zawsze byli po stronie praw kobiet, postępu i równouprawnienia. To partie lewicowe. Dziś poza parlamentem. Widać teraz, jak ich w polskim Sejmie brak. Tu jednak trzeba będzie niestety dokonać wyboru, pomiędzy dojrzałą lewicowością a impertynenckim lewactwem.
Rzeczniczka SLD na łamach "Krytyki Politycznej" pisała niedawno: „Dokonała się zmiana pokoleniowa w SLD. Nie jesteśmy partią „dziadów” i „betonu partyjnego”. Nasi przewodniczący i sekretarze mają po 30-40 lat, także w Toruniu. Wyciągnęliśmy wnioski z błędów. Działamy aktywnie w regionach, zbieramy podpisy, proponujemy zmiany w prawie. Nasz lider Włodzimierz Czarzasty chodzi na Parady Równości i opowiada się za polityką odpowiedzialną społecznie. Czego jeszcze trzeba, żebyśmy się dogadali? W zeszłym roku udało nam się m.in. wywalczyć budowę mieszkań komunalnych we Włocławku, utworzenie 10 gabinetów dentystycznych w szkołach podstawowych we Wrocławiu, wprowadzić w wielu miastach Karty Seniora i obniżki biletów dla dzieci, zbudować żłobek w Świdnicy, otworzyć jadłodzielnię w Bydgoszczy i wywalczyć finansowanie in vitro dla całego województwa łódzkiego”.
W odpowiedzi z ust rzeczniczki prasowej „Razem” i lidera Zandberga popłynęła seria oskarżeń, żalów i kategoryczna odmowa współpracy.
SLD, jako dojrzała partia od lat z dużą dozą wyrozumiałości odnosiła się do wybryków „Razem”, w stylu nie podania ręki na wiecu pierwszomajowym przez Panią Zawiszę, wyciągającemu dłoń liderowi SLD. Jednak tolerancja wobec „przedszkola politycznego” pod buraczkową flagą, właśnie się wyczerpała.
Mają zatem kobiety, oszukane przez sejmową opozycje z PO i Nowoczesnej, możliwość wyboru na lewicy. Tym bardziej w Toruniu, gdzie rada Powiatowa SLD przyjęła jednoznaczną uchwałę o pełnym poparciu walki kobiet oraz aprobacie decyzji krajowego SLD, który jako pierwszy przyjął apel Barbary Nowackiej zapraszający wszystkie organizacje lewicowe, zaangażowane w projekt Ratujmy Kobiety, do podjęcia rozmów w sprawie budowy wspólnego frontu walki standardy demokratyczne i postępowe w tym o prawa kobiet.
Wybory samorządowe tuż, tuż, jak mówił w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu prezydent Robert Biedroń, nie przyjedzie rycerz na białym koniu, sami musimy walczyć o swoje prawa, o swoje małe ojczyzny. Najpierw „prawicowych talibów” trzeba odsunąć od władzy w Toruniu, a potem wysłać w polityczny niebyt „dobrą zmianę” budującą w Polsce „ciemnogród”.
Krzysztof Podgórski