Można już powiedzieć oficjalnie: mieszkańcy Grodu Kopernika po raz kolejny nie zdecydowali o tym, kto będzie rządził Polską. Nie udało się i tym razem. Wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich pokazują jasno – Toruń wiedział swoje, a Polska... swoje.
Rafał Trzaskowski w Toruniu rozjechał konkurencję, zdobywając blisko 64 procent głosów. Karol Nawrocki, choć w skali kraju zwycięski, w naszym mieście musiał zadowolić się skromnym wynikiem nieco ponad 36 procent. I teraz uwaga: różnica między kandydatami wyniosła w Toruniu ponad 27 procent. To więcej niż niejedno referendum o odwołanie burmistrza.
Ale żeby nie było: Toruń walczył. Mieliśmy aż 74,66 procent frekwencji! To więcej niż w Bydgoszczy, więcej niż w całym województwie. Studenci z Gagarina niemal wyważyli drzwi do komisji – 98,31 procent w ich obwodzie to wynik godny odnotowania w podręcznikach do nauki o demokracji.
[ZT]67977[/ZT]
I co z tego? Znów się nie udało. Bo o tym, kto zostaje prezydentem Polski, decydują zupełnie inne rejony. U nas co najwyżej można sobie nabić frekwencję, napisać o tym felieton albo pochwalić się znajomym z Warszawy: „No patrz, u nas to jednak myślą inaczej”.
Nawiasem mówiąc, wyniki w komisjach też były symptomatyczne. Rekord dla Trzaskowskiego w szpitalu (82 procent, choć głosowały tam... 3 osoby). Największe poparcie dla Nawrockiego w ośrodku odwykowym (60 procent przy 21 głosach). No cóż, statystyka bywa kapryśna.
Podsumowując: Toruń jak zwykle dał z siebie wszystko. Frekwencja – świetna. Wynik dla KO – wysoki. Wpływ na ogólnokrajowy wynik? Żaden. Ale przynajmniej wiemy jedno – w Toruniu demokracja ma się dobrze, a torunianie potrafią korzystać z prawa wyborczego. Resztę pozostawmy „większemu obrazkowi”... który jak widać, nie maluje się u nas.
Daniel Wiśniewski [email protected]