Życie Waldemara Dąbrowskiego, znakomitego przed laty hokeisty na lodzie Pomorzanina Toruń, a dziś prowadzącego ośrodki readaptacyjne dla mężczyzn i kobiet w Toruniu oraz Grudziądzu, nadaje się na filmowy scenariusz. Był w bardzo trudnej sytuacji, walczył z nałogiem. Teraz to on wskazuje życiową drogę tym, którzy zbłądzili.
W odwiedziny do pana Waldka, który w Toruniu prowadzi ośrodek readaptacyjny „Mateusz” udaliśmy się we wtorkowe przedpołudnie. To człowiek niesamowicie zabiegany, ale po wielu próbach umówienia spotkania, w końcu udało się.
[ZT]10726[/ZT]
Miejsce, w którym aktualnie przebywa 12 mężczyzn jest bardzo klimatyczne. Dużo zieleni, cisza, spokój. Jest i pan Waldek. Nieco się spóźnił, ale to nieważne. Warto było czekać. Żar się z nieba lał w to wtorkowe przedpołudnie, więc od razu poprosiliśmy gospodarza o szklaneczkę wody. Pan Waldek rozpoczął od kawy i papierosa. Zaczynamy!
To zaczęliśmy od samego początku, czyli od hokeja na lodzie. Okazuje się, że ten hokej to wyszedł tak przy okazji. Na Bydgoskim Przedmieściu raczej królował futbol. Nie mogło być inaczej. On, mieszkaniec kamienicy przy ul. Konopnickiej wspólnie z kolegami mnóstwo czasu spędzał w tutejszym parku. A Bydgoskim rządziły wtedy twarde zasady. Tacy, którzy w czymś się wyróżniali, tak jak choćby on na niwie sportowej, mieli trochę łatwiej. Na podwórku każdy musiał zapracować sobie na respekt.
- Bydgoskie Przedmieście to dzielnica, gdzie alkohol był obecny. Wychowywanie się w takim środowisku nie było łatwe. Życie koncertowało się w lasku przy ul. Słowackiego. Tam graliśmy w piłkę. Całymi dniami tam przesiadywaliśmy - mówi w rozmowie z ddtorun.pl Waldemar Dąbrowski.
Zadatki na dobrego piłkarze miał, i to dość duże. Piłka mu się kleiła przy nodze, był bramkostrzelny, ale w pewnym momencie pojawił się w jego życiu hokej na lodzie. Wszystko zaczęło się dość przypadkowo.
- Już nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale któregoś razu, ktoś mnie zaciągnął na hokej, gdzie grali młodzicy. Ta atmosfera lodowiska i ciekawość tego, jak wyglądają hokeiści z tym całym sprzętem na sobie. To mnie fascynowało - wspomina pan Waldek.
To nauczyciel wychowania fizycznego (pan mgr Siemianowski) w szkole podstawowej zaszczepił w nim miłość do łyżew i kija. Pan Waldek najpierw grał dla SP nr 18, a później dla SP nr 4. W momencie, gdy „osiemnastka” została przeniesiona, trafił do „czwórki”.
- Sprawdziłem się na tym lodzie, mimo że nie miałem takich umiejętności jeździeckich na łyżwach. Bardzo szybko, bo po tygodniu treningów wyjechałem na pierwsze mistrzostwa Polski młodzików do Krynicy Górskiej. Było to coś fajnego - dodaje Waldemar Dąbrowski.
To były czasy juniorskie, kiedy o alkoholu nikt nawet nie myślał. Wiadomo jednak, że od wieku juniora do seniora droga jest krótka. Tam zaczęło się prawdziwe życie. Pan Waldek poczuł smak sławy, popularności i dobrej zabawy. Przychodzili kibice, poklepywali, chcieli się napić z jedną z gwiazd „Pomorka”. Do tego doszła jeszcze praca na etacie w Merinoteksie i Spomaszu. Nie pozostawało nic innego, jak tylko trenować i... bawić się. „Hajs” się przecież zgadzał.
- Sport wytworzył we mnie wolę walki i podejście do życia, że założony cel warto osiągnąć. Za to jestem mu wdzięczny. Sport miał duży wpływ na to, co robiłem kiedyś, tak naprawdę na całe moje dorosłe życie. Grając, mocno się rozpiłem. Przytłaczał mnie ból samotności, z którym nie radziłem sobie w tamtym czasie. Znalazłem sobie antidotum w postaci alkoholu, mimo że bardzo długo po niego nie sięgałem. Po prostu alkohol mi nie smakował. Przyszedł taki czas, że nie radząc sobie z emocjami, głównie z samotnością, zacząłem pić - zaznacza Waldemar Dąbrowski.
Znalazł się w pewnym momencie na życiowym zakręcie i to bardzo ostrym. W międzyczasie wyjechał jeszcze grać za granicę, do Hamburga i Wiednia. Ale to nie było już to, co kiedyś. Kariera znakomitego sportowca chyliła się powoli ku upadkowi. Wsparcia szukał w różnych ośrodkach, aż w końcu zdał sobie sprawę, że coś z jego życiem jest nie tak.
- Przyszedł taki moment, kiedy chciałem stanąć na nogi i zacząłem rozumieć wiele rzeczy, których dotąd nie rozumiałem. Skorzystałem z terapii w jednym z ośrodków Monaru w Rożnowicach pod Poznaniem. Pomogło, ale już wtedy świtało mi wiele innych rzeczy - przyznaje nasz rozmówca.
W głowie pojawiła się myśl, aby w Toruniu utworzyć dom dla byłych sportowców, którzy zmagają się z podobnym problemami, co on.
- Na samym początku miałem zamiar stworzyć dom dla byłych sportowców. Wiem, jak wygląda ten moment, gdy przychodzi transformacja, kiedy kończy się sport i zaczyna się proza życia, gdy trzeba iść do pracy. A tak naprawdę my za wiele nie umiemy - podkreśla pan Waldek.
W Toruniu zaczynał od zera. Co prawda miasto dało teren, ale wszystko musiał urządzać sam przy pomocy ludzi dobrej woli. Tu wymienia m.in.: Mariana Frąckiewicza, Wojciecha Żabiałowicza, Jacka Gajewskiego, Kazimierza Niedzielskiego, Marka Kasprzaka, Leszka Minge czy Jerzego Jureńczyka. Dziś to obiekt o naprawdę bardzo wysokim standardzie, w którym podopieczni mogą się czuć, jak u siebie w domu.
- Z początku byli to sportowcy: hokeiści, ciężarowcy, żużlowcy, koszykarze, piłkarze. Nasze porozumienie było fajne, bo przeżywaliśmy to samo – najpierw jako zawodnicy, a później normalni ludzie – początki picia alkoholu, będąc na topie i później ta degradacja, gdy piło się wino, a niektórzy z kolegów nawet denaturat. Później zacząłem rozszerzać ośrodek. Zaczęli trafiać tu ludzie zewsząd. Teraz skupiłem się na alkoholikach, narkomanach i na ludziach powracających z zakładów karnych - mówi Waldemar Dąbrowski.
Jak wspomnieliśmy, w „Mateuszu” jest w tej chwili 12 mężczyzn, którzy normalnie pracują, mieszkają, żyją. W niedawno otwartym ośrodku dla kobiet w Grudziądzu są aktualnie cztery panie (w tym trzy zabójczynie). Docelowo, po rozbudowie, ma być ich od 12 do 15. Pobyt w takim ośrodku nie ma sztywnych ram czasowych. Dlaczego?
- Stąd wychodzą ludzie na tzw. betonowych nogach. Według mojego wewnętrznego regulaminu jest to pobyt od 6 do 12 miesięcy. Zdarza się, że są tutaj osoby, które przebywają półtora roku czy dwa lata. 95 procent moich chłopaków jest po próbach samobójczych i to wielokrotnych. Dziś podejmują naukę w szkołach wyższych, żenią się, normalnie pracują. Najpiękniejsza rzeczą jest to, gdy przyjdą ze swoimi rodzinami na grilla. Nie muszą za wiele mówić, wystarczy jak spojrzą na mnie i powiedzą dziękuję - kończy pan Waldek.
Waldemar Dąbrowski prowadzi ośrodek readaptacyjny „Mateusz” w Toruniu od 2009 r.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz