Marzec to dla społeczników toruńskich miesiąc budżetowy. Ściśle rzecz biorąc - miesiąc budżetu partycypacyjnego. Pamiętamy po nim cały rok, wsłuchujemy się w głosy mieszkańców, obserwujemy otoczenie w poszukiwaniu inspiracji, ale nie oszukujmy się - data graniczna sprawia, że intensyfikujemy działania właśnie w marcu.
Świetnie, że mamy dzielnicowe i ogólnomiejskie pieniądze do wydania. Ale to nie jest proste. Często rozmawiamy w społecznikowskim gronie rekrutującym się z różnych części miasta. Te rozmowy sprawiają, że coraz częściej nachodzi mnie myśl - formułę budżetu w Toruniu trzeba przemyśleć.
Spójrzmy najpierw na „Przykładowy cennik wybranych zadań”. Widać tu jak na dłoni, jakie projekty najczęściej składają mieszkańcy. Zamykają się one w obszarze dróg (pieszojezdni, tras rowerowo-spacerowych, utwardzania destruktem), chodników i parkingów, sportu i rekreacji (place zabaw, boiska, siłownie zewnętrzne) oraz zagospodarowania miejsc wypoczynku przy użyciu zieleni i elementów małej architektury.
Jak tak dalej pójdzie, na każdym skwerze będzie stał bardzo przeciętny plac zabaw jak spod sztancy. Spójrzmy na wykonane realizacje - na pewno okoliczne dzieciaki cieszą się, że place są, ale brak kreatywności w wykonaniu placyków powala. Piaskownica, huśtawka, karuzela, ławeczka, śmietnik.
Siłownie zewnętrze składające się z tych samych czterech urządzeń też przyozdobią za dwie edycje absolutnie każdy wolny miejski skwerek. I parkingi. I ławeczki. I budki dla ptaków. Wszystkie te pomysły są świetne, ale przyznam, że ja czuję niedosyt, brakuje mi efektu WOW! Może wyjdźmy poza schemat - jeśli plac zabaw - to jak z magicznej krainy (kreatywny plac w Ogrodzie Staromiejskim we Wrocławiu). Albo z rozmachem - taki dla dzieci w każdym wieku od 0 do 100 lat (Agfa Park w Monachium). Albo wyposażony w takie urządzenia, co to świat jeszcze nie widział. A może przystanki z zielonymi kurtynami antysmogowymi? A może wiaty edukacyjne z własnym oświetleniem, wielofunkcyjne, wśród zieleni, na otwartym powietrzu? Nietypowe, zupełnie nie z miejskiego cennika.
Nic prostszego. Napiszmy taki projekt! Otóż niekoniecznie. W okręgach zaczyna brakować działek na takie inwestycje. Siedzimy i przeglądamy miejski geoportal w poszukiwaniu terenu na to, żeby móc napisać jeden porządny, dopracowany, duży projekt. Są takie działki, ale mają inny plan zagospodarowania. Albo nie mają dociągniętych mediów, więc z wiaty z oświetleniem nici. Albo są na zupełnych peryferiach - powstała tam inwestycja nie będzie dobrze wykorzystana albo zostanie szybko zniszczona.
Jak napiszemy projekt na działce miejskiej w centrum dzielnicy, okaże się, że miasto planuje sprzedać ją na działalność usługowo-handlową lub planowana jest już na niej inwestycja. Albo przechodzi tamtędy ujęcie wody. Albo na działce jest współwłasność. Dobrym pomysłem okazało się spotkanie z urzędnikami miejskimi różnych wydziałów, z którymi można było konsultować zgłaszane inwestycje. Ale i oni często rozkładają ręce, bo ciężko jest wskazać dobrą działkę pod duże założenie. Albo właściciele sąsiednich posesji będą protestować.
Mieszkańcy składając wniosek, nie mają takiej wiedzy. A pula pieniędzy na rok w okręgu też jest ograniczona. Dobrze byłoby móc tak napisać projekt, żeby można było proponować w kolejnych latach jego rozbudowę. Żeby można było pieczołowicie zaplanować każdy element inwestycji - kolorystykę, funkcjonalność, siąść z projektantem, stworzyć katalog dobrych praktyk. Takie mam marzenia - może warto zacząć dyskutować na ten temat w mieście? Ale to już temat na kolejny felieton…
Mam jeszcze jedno marzenie. Żeby te drobnostki, te końcówki z poszczególnych osiedli i z puli miejskiej zebrać razem i dofinansować projekt spod kreski. Czyli ten pierwszy z listy miejskiej, który nie dostał pieniędzy. Od kilku edycji jest to sterylizacja miejskich kotów. Mruczki potrzebują raptem kilkadziesiąt tysięcy. Może oddamy im te ogonki z osiedli? Ogonek dla kotów - taka moja prośba.
Natalia Pamuła-Cieślak