Zamknij

Anna Zglińska: FELIeton na Dzień Kota

Anna ZglińskaAnna Zglińska 00:19, 28.02.2017
Skomentuj Po lewej: Kita i Pufa po sterylce. Kot działkowy i kot uliczny. Pufa w na jajniku miała guza wielkości piłeczki do golfa spowodowanego zmianami hormonalnymi. Po prawej: Pafnucy, kot nr 8. Niewykastrowany, były kot domowy. Obecnie niepotrzebny nikomu kot wiejski. Ktoś go podrzucił do autobusu. Ojciec kilkudziesięciorga dzieci. Chory na koci katar, fot. Anna Zglińska Po lewej: Kita i Pufa po sterylce. Kot działkowy i kot uliczny. Pufa w na jajniku miała guza wielkości piłeczki do golfa spowodowanego zmianami hormonalnymi. Po prawej: Pafnucy, kot nr 8. Niewykastrowany, były kot domowy. Obecnie niepotrzebny nikomu kot wiejski. Ktoś go podrzucił do autobusu. Ojciec kilkudziesięciorga dzieci. Chory na koci katar, fot. Anna Zglińska

Pochodzę ze wsi, gdzie zwierzęta służą. Dzieci służą, zwierzęta służą, a właściwie żaden z tych dwóch gatunków nie jest postrzegany podmiotowo. Psy do budy, na łańcuch, dzieci do szkoły i na pole, a świnki na szynki. A koty, któż przejmowałby się kotami. Tyle problemu z nimi, że co roku trzeba kociaki zakopywać żywcem w gnoju lub topić w wiadrze z wodą.

Kiedy dostałam propozycję pisania „felietonów” do "Dzień Dobry Toruń", znajdowałam się w wyższym stanie kociej nerwówki. 17 lutego był Światowy Dzień Kota i Fundacja Kot, której staram się pomagać jak umiem, organizowała Dzień Kota w lokalnej galerii handlowej. Wobec tego, dzień wcześniej, do mojego malutkiego zdezelowanego golfa pakowałam w deszczu prawie dwumetrowe drewniane sztalugi, by następnie zostać staranowaną przez pana z jednym okiem na parkingu pod Lidlem. Dwukrotnie. Koci los.

Pochodzę ze wsi, gdzie zwierzęta służą. Dzieci służą, zwierzęta służą, a właściwie żaden z tych dwóch gatunków nie jest postrzegany podmiotowo. Psy do budy, na łańcuch, dzieci do szkoły i na pole, a świnki na szynki. A koty, któż przejmowałby się kotami. Tyle problemu z nimi, że co roku trzeba kociaki zakopywać żywcem w gnoju lub topić w wiadrze z wodą.

Moje pierwsze zetknięcie z kocim domownikiem również nie należało do udanych, wobec czego, gdy teściowa postawiła mi ultimatum: "Mój synek nie będzie szczęśliwy bez kota”, musiałam ulec. Stwierdziłam, że idziemy na żywioł, a kot znalazł się sam. Było lato 2014 r. Od "Nie będziemy mieli kota”, przeszłam na stronę walczących o dobrostan koci. Nie bez pomyłek i porażek. W chwili obecnej „na warsztacie” mamy kota numer 8.

Być może, gdyby nie okoliczności znalezienia Kity, nasz kociopogląd odwróciłby się do nas przyjemniejszą stroną ogona. Na działkach wymiauczał nas kotek wyglądający jak kominiarski wycior. Wyciorek był tak głodny, że na działkach jadł… piasek. Miał go pełno w brzuchu. Miał nie przeżyć. Żyje. Szukaliśmy jego właściciela. Na działkach spotkaliśmy się z pewnym panem, który twierdził, że wyrzucane tam są całe mioty, a on sam przygarnął siedem kotów i o nie dba. Piękny gest, prawda?

Po latach okazało się, że owe siedem przygarniętych kotów i nasza Kita wzięły się z ludzkiej nieodpowiedzialności. Otóż ów pan, wywiózł na działkę niewysterylizowaną kocicę. Kocica urodziła. Jej córki również urodziły. I tak co rok. Tajemnica trzykolorowych kociąt rozwiązała się. Rozwój epidemii urodzin udało się zahamować, dzięki Fundacji Kot.

Inna historia. Jesienią kot wpadł mi pod nogi.  Dosłownie. Wyleciał z okna. Świerzbowiec zatykał mu uszy, lała się krew. Potwornie odwodniony. Niewykastrowany. Właściciele nie dawali mu wody, bo sikał. Sikał, bo był niewykastrowany. Tego dnia padał deszcz. Chciał się napić. Dziś żyje i ma najcudowniejszych właścicieli na świecie, którzy nie oddali go nawet, gdy przed kastracją obsikał im całe 100 metrów domu. Deszcz, lot z okna i prosty zabieg uratowały mu życie.

Mogę mnożyć bardziej dramatyczne historie. O raku sutka wielkości melona u niewysterylizowanej kotki. O naszej suce, która kilkanaście lat temu wraz z ciążą wyhodowała sobie raka sutka wielkości szczeniąt, które powiła, jej śmierci i porannym wstawaniu do karmienia szczeniąt butelką. O pseudohodowli ze Szczecina i kociętach z połamanymi żebrami.

Jednak nie o epatowanie obskurą tu chodzi, lecz odpowiedzialność.

Od środy w wielu toruńskich gabinetach weterynaryjnych rozpocznie się marcowa akcja sterylizacji za pół ceny. Proszę, skorzystajcie. Nie mnóżmy zwierzęcych nieszczęść ponad miarę. Nie pozwólmy na niepotrzebne cierpienia istot zależnych od nas. Odwdzięczą się miłością i zdrowiem. 

Fundacja KOT 
07 1090 1506 0000 0001 0369 0336 
1 proc. podatku - KRS 0000230788

Dalszy ciąg materiału pod wideo ↓

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(4)

NPCNPC

5 1

Dziękuję za ten felieton. My obchodzimy dziś trzecią rocznicę adopcji dwóch kocich dziewczynek z Fundacji KOT. I też byliśmy na Dniu Kota. Przywieźliśmy 3 wory pościeli, to taki drobiazg, ale dość istotny przed wiosennymi sterylkami. No i moja córka wykupiła pół stoiska fantów, ze zdjęciem Malinowskiego na czele. :)

09:36, 28.02.2017
Odpowiedzi:1
Odpowiedz

Ania Z.Ania Z.

1 0

Nasze są uliczno-działkowe, ale równie udane, co KOTowe. Dziękuję!

20:02, 28.02.2017

Obserwator ToruńskiObserwator Toruński

4 1

Ten artykuł napisała właściwa osoba, która z uwagi na swój temperament, sprawność językową i zaangażowanie znalazła się na właściwym miejscu.
- Czytajcie Ankę.
Nie tylko dlatego, że ma ostry jęzor (a ma!) ale po prostu dlatego, że... .
- Proszę się samemu przekonać dlaczego warto.
A warto.

20:58, 28.02.2017
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

zdana na prośbęzdana na prośbę

1 9

Skazana na łaskę, życie po prośbie! Prekariuszka. "Ciekawy" manifest.
I cóż tu rzec? Przed wojna na terenach polskich była grupa tzw rajzerów; nie pracowali, krążyli po Polsce, odwiedzali miasteczka, woleli wsie, bowiem tam mogli liczyć na skromny wikt. Opowiadali o "wielkim świecie", bajali, a najlepsi z nich, o wielkiej zdolności do konfabulacji byli mile widziani na prowincji. Nie garnęli się nawet do najprostszych prac przy żniwach czy wykopkach. Żyli z łaski, po prośbie. Po wojnie komuna tępiła ich niemiłosiernie, bowiem byli grupa trudna do stałej obserwacji. I to byli tacy prekariusze.
A ta pani? niby ze wsi, a nie wie, że kocięta się koca, nie rodzą!
Dziwna ta niby prekariuszka, jak ten tabun felietonistów! Nie pies nie wydra, cos na wzór świdra! Poza chyba jednym naturszczykiem Jakubaszkiem, co to lubi pączki! Bowiem cała reszta to, niedaczni przebierańcy!

21:16, 28.02.2017
Odpowiedzi:1
Odpowiedz

Ania Z.Ania Z.

4 0

Och, dziadek mi o nich opowiadał. Zawsze mi się ta wizja podobała. Opowiadał mi i ich zlotach tych "dziadów proszalnych" na odpustach we wsi Skępe. A koty się rodzą i umierają, jak ludzie. No chyba, że ktoś zdecydował się oprosić ;)

21:59, 28.02.2017

typowetypowe

0 0

broni koty, a niszczy ludzi. to zły człowiek ta kobieta

10:48, 15.10.2022
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

OSTATNIE KOMENTARZE

0%