Profesor Maria Lewicka: - Nie wracam do Torunia, by spędzić tu resztę życia, rozkoszując się wspomnieniami. Wracam, by rozpocząć coś nowego.
- Czym dla Pani jest Toruń?
- Przede wszystkim to miejsce, w którym się urodziłam i wychowałam. Toruń jest wyjątkowo urokliwym miastem, a ja czuję się z nim silnie emocjonalnie związana. Zajmuję się badaniami m.in. przywiązania do miejsca. Wyniki pokazują, że ludzie mogą prezentować różne style przywiązania do miejsca. Pierwszy to przywiązanie w sposób bardzo tradycyjny: miejsce, w którym się żyje, jest częścią naszej egzystencji. Jesteśmy do niego przywiązani, ale nie porównujemy go z innymi miejscami - tu się urodziliśmy, tu umrzemy i tyle. Drugi styl to aktywny związek z miejscem. To mogą być osoby przyjezdne, które się w mieście nie urodziły, ale w nim działają. Często te dwa style przywiązania istnieją osobno – u mnie akurat się łączą. Tu, w Toruniu się urodziłam, czuję, że to miasto jest moje, jest częścią mnie. Z drugiej strony tworzę tu coś, czego jeszcze nie było. Nie wracam do Torunia, by spędzić tu resztę życia, rozkoszując się wspomnieniami, ale by rozpocząć coś nowego.
- Ale tych wspomnień pewnie ma Pani niemało. Niejeden torunianin mógłby pozazdrościć towarzystwa, w jakim Pani dorastała.
- To był czas, kiedy do Torunia przyjechali profesorowie z Wilna i Lwowa. Dzieliliśmy mieszkanie z panem profesorem Władysławem Dziewulskim, rektorem, który mieszkał tam razem ze swoją żoną.
- Zdawała Pani sobie sprawę, kto z Panią mieszka?
- Czy wiedziałam, że na moich oczach tworzy się historia? Pewnie nie. Ale na pewno wiedziałam, że pan profesor Dziewulski jest rektorem, zawsze się tak o nim i do niego mówiło: „Pan Rektor”, z szacunkiem. Pod nami mieszkał pan profesor Antoni Swinarski z rodziną, obok profesor Jan Walas z rodziną – bardzo przyjaźniliśmy się z Krysią Walas, która była rówieśnicą mojego brata. Później na Naszej Klasie znaleźliśmy się nawzajem, całe nasze podwórko na Sienkiewicza 31-32.
- Dziś to budynek Wydziału Sztuk Pięknych.
- Wcześniej były tam mieszkania uniwersyteckie. Budynek był niesamowity. Teraz wygląda inaczej: dobudowano okropne garaże, zepsuto jego charakter. Wcześniej dom był otoczony płotem, a ulica Bema była znacznie węższa, więc było miejsce na ogródek i płot przed wejściem do budynku. Tam, gdzie dziś są garaże, znajdowały się ogródki działkowe, gdzie nasze mamy uprawiały sałatę, ogórki, truskawki. W pobliżu było wielkie boisko AZS-u, na które zimą wylewano wodę i robiło się lodowisko. Do tego przynależał też kawałek lasku, gdzie można było zjeżdżać na sankach z górki. Cały ten teren był nasz, dzieci. To była bardzo bezpieczna przestrzeń, a jednocześnie pełna rozrywek: te wszystkie drzewa, na które się wspinaliśmy...
- Późniejszy wybór kariery naukowej był dla Pani oczywistością?
- Mój ojciec był profesorem psychologii, więc naturalną dla mnie rzeczą było, że człowiek pracuje głową. Moje koleżanki ze szkoły podstawowej przypominają mi, że już wtedy chciałam być profesorem psychologii. Nie pamiętam, żebym od dzieciństwa o tym marzyła, ale tak, była to dla mnie naturalna kolej rzeczy.
[ZT]2128[/ZT]
- Teraz kontynuuje Pani dzieło ojca?
- Zdecydowanie. To on zaczynał tworzenie psychologii w Toruniu i to zaczynał w sposób bardzo współczesny. Gdy zaglądam do dokumentów, widzę, że bardzo walczył o to, by połączyć psychologię z fizjologią i biologią, chciał wprowadzać do programu związane z nimi przedmioty. Szedł w stronę, w jaką idziemy teraz, gdy psychologia coraz silniej łączy się z neurologią. Oczywiście wówczas miał taką kadrę i takich studentów, jakich mógł zdobyć. Część ze studentów stanowiły panie w średnim wieku, nie wszyscy mieli zacięcie naukowe. Ale takie były warunki.
Gdy nie udało się w Toruniu, mój ojciec kontynuował swoją pracę w Poznaniu, gdzie został kierownikiem Katedry Psychologii Klinicznej. Po jego śmierci przeniosłam się do Warszawy na studia doktoranckie i tam już zostałam.
- Do czasu.
- Tak, wróciłam do Torunia. Ale muszę tu podkreślić, że psychologia na UMK nie powstałaby, gdyby nie rektor, profesor Tretyn. To on rozłożył nad całym przedsięwzięciem parasol ochronny, pomógł nam pod każdym względem. Oczywiście osób, które się bardzo przyczyniły do powstania tego kierunku, jest więcej, nie sposób teraz wymienić wszystkich. To m.in. dr Dominik Antonowicz, dr Tomasz Komendziński z kognitywistyki – dwaj ojcowie chrzestni psychologii w Toruniu. Matką chrzestną jest dr Joanna Dreszer.
- Już teraz mówi się, że toruńska psychologia może być jedną z lepszych w Polsce. Czy nie jest to opinia nieco na wyrost?
- Oczywiście proporcje w opiniach są wskazane. Powodzenie tej inicjatywy zależy od kilku czynników, najważniejszym z nich jest zespół. A myślę, że jest on dobry. Udało nam się skompletować ludzi, którzy są zaangażowani w pracę naukową, którzy się dobrze rozumieją i chcą grać do jednej bramki. Wszystkim nam zależy na tym dziele, choć przyjechaliśmy z różnych miast. Są osoby z Warszawy: z Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, są naukowcy z Uniwersytetu Łódzkiego, są torunianie. Zobaczymy, jak nam pójdzie, ale wszystko jest na dobrej drodze.
- Jak będzie wyglądać toruńska psychologia? Mówi się o czterech specjalizacjach...
- Pierwszą z nich będzie specjalizacja kliniczna – coś, czego studenci zawsze szukają, bo psycholog kliniczny to zawód, który zawsze będzie potrzebny. Będzie specjalizacja z neuropsychologii – chcemy intensywnie współpracować z Interdyscyplinarnym Centrum Nowych Technologii, które ma bardzo dobre wyposażenie. Jest tam fMRI, czyli funkcjonalny rezonans magnetyczny, jest okulograf – to maszyny, które pozwalają na wiele nowoczesnych badań. Trzecią specjalizacją będzie psychologia zwierząt. Dr hab. Maciej Trojan poprowadzi ją z trójką współpracowników. Z jednej strony będzie to psychologia zwierząt, a z drugiej strony studenci będą uczyć się o wykorzystaniu zwierząt w terapii. Czwarta działka, która mnie żywo interesuje, to psychologia społeczna połączona z psychologią środowiskową.
Szczerze przyznam, że bardzo chciałabym się zaangażować w to, co dzieje się na Bydgoskim Przedmieściu. To jest moja dzielnica, mam nadzieję, że uda mi się nawiązać kontakt ze Stowarzyszeniem Bydgoskie Przedmieście, chciałabym też, żeby nasi studenci z nim współpracowali. Bardzo często rewitalizacja sprowadza się do gentryfikacji części miasta. Zaczyna się od podniesienia standardu mieszkań, za czym idzie podniesienie cen wynajmu, co prowadzi do tego, że lokalna społeczność musi się wyprowadzić. Mam nadzieję, że Bydgoskie Przedmieście będzie jeszcze przedmiotem rewitalizacji, bo to dzielnica, która obfituje w zabytki i perełki architektoniczne. Tu jest co robić – również jeśli chodzi o działalność psychologów społecznych.
- Badała Pani mieszkańców wielu miast. Torunia wśród nich nie było, ale ciekawa jestem, jak wypadlibyśmy w takich badaniach?
- Ja nie zajmowałam się Toruniem, ale robiła to moja studentka. W swojej pracy rocznej przeprowadziła badanie na grupie 150 osób, głównie młodzieży licealnej. Dotyczyło ono percepcji i przeszłości miasta, przywiązania do niego – które w Toruniu okazało się wysokie. Chciałabym do tego wrócić, zrobić tu badania na dużej grupie osób, wśród których mieszkańcy Bydgoskiego Przedmieścia byliby liczniej reprezentowani niż to wynika z oficjalnych statystyk. Chętnie podzielę się wynikami.
- Dziękuję za rozmowę.
Prof. Maria Lewicka, torunianka, psycholog, absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 1996 roku jest profesorem nadzwyczajnym na Wydziale Psychologii UW. Jest też członkiem Komitetu Psychologii przy Polskiej Akademii Nauk. W 2008 r. otrzymała nagrodę im. J.P. Codola za wkład w rozwój psychologii społecznej w Europie. Jest redaktor naczelną czasopisma ,,Psychologia Społeczna". Organizuje toruńską psychologię na UMK. Jej ojciec, prof. Andrzej Lewicki, w latach 40. tworzył psychologię na UMK, w 1954 przeniósł się do Katedry Psychologii Uniwersytetu Poznańskiego, gdzie kierował utworzoną przez siebie pierwszą w kraju Katedrą Psychologii Klinicznej, a potem Zakładem Psychologii Klinicznej.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz