Zamknij

Kamil Maćkowiak czy Tina Turner? Toruńscy teatromani sam na sam z artystą na scenie Baja Pomorskiego

11:33, 10.12.2015
Skomentuj fot. Tomasz Berent fot. Tomasz Berent

Popularny aktor filmowy i teatralny, baletmistrz. Kamil Maćkowiak był gwiazdą 30. edycji Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora. Jego monodram „Diva Show” rozbawił i może nieco zszokował torunian. Wszystko po to, by dowiedzieli się, jak żyje osoba z osobowością borderline.

W spektaklu "Diva Show" kreowany przez pana bohater próbuje być Tiną Turner. Pierwotnie miał on próbować stać się Amy Winehouse. Co sprawiło, że musiał pan zmienić scenariusz?

- Kiedy zacząłem przygotowania do tego spektaklu, Amy Winehouse umarła. Rzeczywiście myślałem, żeby to był spektakl o Amy, zupełnie inny monodram, niż "Diva Show". Kiedy jednak Amy zmarła, stwierdziłem, że nie chcę wykorzystywać jej tragedii, aby zrobić mroczny spektakl o mrocznej historii. Postanowiłem, że swojego rodzaju kontrapunktem do tej, w sumie, mrocznej, historii mojego bohatera będzie Tina Turner, artystka kojarzona z energią i dobrą zabawą. Prywatnie w pewnym okresie słuchałem Tiny i dzięki temu mogłem spróbować przekonać widzów, że może fabuła spektaklu bazuje na mojej historii. Zależało mi, żeby balansować na granicy takiej dwuznaczności.

Tina Turner nie jest osobowością borderline. To pomogło w budowaniu postaci?

- Zdecydowanie pomogło! Ten spektakl jest o skomplikowanym zjawisku psychologicznym. W tle słyszymy energetyczną muzykę bardzo pozytywnej postaci – Tiny Turner i myślę, że ten kontrapunkt to absolutnie duży atut spektaklu.

Monodram nie jest panu obcy, bo kilka lat temu mogliśmy podziwiać pana w spektaklu "Niżyński". Dlaczego w Toruniu zdecydował się pan wystawić właśnie "Diva Show"?

- Po prostu się nie udało. Teraz ten spektakl gram w Teatrze Polskim w Warszawie i wiem, że jakieś aspekty techniczne zaważyły o tym, że na Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora zagrałem "Diva Show". "Niżyńskiego" gram już naprawdę długo, w tym roku, w grudniu mija już 10 lat od premiery. To jest schyłek tego przedstawienia i myślę, że w ciągu maksymalnie trzech, czterech miesięcy będę się musiał z nim pożegnać.

Spektakl "Diva Show” zagrał pan jako trzydziestokilkulatek. Przyznał pan, że pięć czy dziesięć lat wcześniej nie dałby rady tak skonstruować swojej postaci. Dlaczego?

- Bo trudność w monodramie "Diva Show" stanowi mówienie o skomplikowanych rzeczach w bardzo ironicznej i wesołej oprawie, a także w totalnym kontakcie z publicznością. Ja zaczepiam widzów, wyciągam z nich różne rzeczy. Forma, zarówno standupu, jak i psychodramy, a także w jakimś sensie terapii ileś lat temu by mnie najprawdopodobniej przerosła. W „Niżyńskim” miałem tę tak zwaną „czwartą ścianę”, byłem bezpieczny, w spektaklu "Diva Show” muszę wyjść do ludzi, bo on bardzo zależy od reakcji publiczności. Zdarzają się rozmaite historie, dzisiaj również się zdarzyły. Ludzie różne rzeczy dopowiadają i to determinuje kierunek, w jakim podąży przedstawienie.

fot. Joanna Jaros

Kreowany przez pana bohater to człowiek z osobowością borderline. Na czym polega to schorzenie?

- To jest zestaw pewnych zaburzeń, schorzenie będące na granicy choroby, stąd ta nazwa. Składa się na nią bardzo wiele elementów, ja przedstawiam je ze sceny. Wymieńmy chociażby niski próg odrzucenia, skłonności do nałogów, autodestrukcję czy skłonności do samookaleczenia. Wiem, że po obejrzeniu mojego monodramu wiele osób zaczęło się nad sobą zastanawiać i przyglądać swoim zachowaniom.

Czym "Diva Show” jest dla Tomasza, postaci jaką pan kreuje? Rozliczeniem z przeszłością, próbą ucieczki od przeszłości, usprawiedliwienia się, szukaniem wyjaśnienia?

- Myślę, że to forma terapii ale również przede wszystkim zderzenie się z mitem męskości, dlatego właśnie mój bohater staje się na chwilę kobietą i próbuje to zgłębić. "Diva Show" to też forma rozliczenia się z jego przeszłością.

Pana bohater unika etykietek, nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną, on po prostu chce być, nawet nie jak Tina, on chce być Tiną Turner, prawda?

- Mój bohater nasiąkł pewnymi rzeczami w dzieciństwie. Jest mężczyzną, ale nie czuje się mężczyzną. Myśli o sobie w sposób, w jaki myśli wielu mężczyzn i wiele kobiet: „jestem za mało męski”, „jestem za mało kobieca”… Te stereotypy, które w nas są i ciągną w stronę wiecznego niezadowolenia z siebie, braku samoakceptacji i wynikającej z tego frustracji, są bardzo ważnym elementem tego spektaklu.

fot. Tomasz Berent

Konstrukcja spektaklu wymusza pewien podział, przez połowę Tomek bawi widownię a potem stara się, aby coś do niej dotarło. Dlaczego monodram ma akurat taką konstrukcję?

- Te proporcje nie są stałe, zależą od publiczności. Zdarza się, że mój bohater mrocznieje nieco wcześniej. Myślę, że to jest fajne, bo zderzenie standupu z psychodramą wymaga trochę zabawy gatunkami. Chodzi o to, żeby w pewnym momencie ludzie zrozumieli coś z tej zabawy. Myślę, że emocjonalna różnorodność jest największym atutem tego spektaklu. Nie jest tylko lekki, ale nie jest też tylko ciężki, bo widzowie bardzo dobrze się na nim bawili.

Tina Turner również dla pana była bardzo ważną artystką, to pomogło panu w układaniu i wykonywaniu choreografii, którą trzeba zatańczyć na bardzo wysokich butach?

- Na pewno pomogło. To dlatego Tina pojawiła się w tym monodramie. Mogłem się tym trochę zabawić. Fascynacja Tiną Turner to na pewno element autobiograficzny w spektaklu. Dla mnie to była też forma rozliczenia z Tiną (śmiech).

Jak ważna jest interaktywność w tym spektaklu?

- Teraz chyba jest już podstawą. Jeżeli robimy zbiorową terapię, musimy liczyć się z jakimś ekshibicjonizmem - i moim, i moich odbiorców. To dla mnie ogromna wartość tego spektaklu.

Na początku ostrzega pan, że pokaz zgorszy, zbulwersuje. Ludzie często wychodzą z sali? Traktują to ostrzeżenie poważnie?

- Bardzo rzadko. Raz ktoś wyszedł w Łodzi i chyba dzisiaj, w Toruniu, jeden pan wolał odpuścić. Myślę, że zgorszeni będą tylko ci, których przestraszy zewnętrzność, wygląd bohatera. Przychodzi facet ubrany jak kobieta no i zdarza mu się przeklinać. Myślę, że tylko wierzchnia warstwa tego spektaklu może zgorszyć. Zgorszeni nie dostrzegli tego, co jest pod spodem, do czego zmierzam.

Kilka dni temu obchodził pan urodziny, czego możemy życzyć w dalszej karierze artystycznej?

- Aby moja fundacja przetrwała i się rozwijała. Takich życzeń potrzebuję najbardziej.

Rozmawiał: Adrian Aleksandrowicz

(Adrian Aleksandrowicz)
Dalszy ciąg materiału pod wideo ↓

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu ddtorun.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%