I choć karierę wioślarską zakończył przed pięcioma laty, wciąż jest uznawany za jednego z najlepszych polskich wioślarzy. Cieniem na wspaniałą i bogatą karierę kładzie się brak medalu olimpijskiego, który wraz z kolegami przegrał w 2004 roku w Atenach o siedem setnych sekundy. Rozmowa ze Sławomirem Kruszkowskim, wioślarzem, trzykrotnym olimpijczykiem.
Dlaczego właśnie wioślarstwo?
Wszystko dzięki Mariuszowi Szumańskiemu, który był moim trenerem od początku do końca sportowej kariery. To on i ja doskonale wiemy, ile wysiłku kosztowało go nakłonienie mnie do tego, żebym wiosłował. Tak naprawdę, na początku chciałem być koszykarzem, przez dwa lata grałem w Zrywie Toruń. Trener Szumański jednak przekonał mnie do tego, głównie z racji tego, że dysponowałem ciut lepszymi warunkami fizycznymi. Prawda jest jednak taka, że na początku nie wiedziałem, czym jest wioślarstwo. Trener namawiał, przychodził do rodziców, no i w końcu zdecydowałem się. Poszedłem do pierwszej klasy technikum mechanicznego na ul. Targowej. To ile razy rezygnowałem z uprawiania tej dyscypliny, wie tylko on. Po każdym ciężkim treningu wychodziło się, ale nie wracało się do następnego treningu. Ta miłość przychodziła powoli, ale jak już przyszła to z całym impetem. Pierwsze sukcesy przychodziły dość szybko, bo po trzech latach wyjechaliśmy po raz pierwszy na mistrzostwa świata juniorów, na których zajęliśmy 7. miejsce. Później był medal na nieoficjalnych młodzieżowych mistrzostwach świata juniorów. Później się okazało, że można powalczyć o wyjazd na igrzyska olimpijskie i to wszystko jakoś uderzyło.
Jaka była w tym wszystkim rola rodziców? Wspierali, dopingowali, namawiali do sportu, czy wręcz przeciwnie?
Rodzice byli przeszczęśliwi, ale na początku chciałem iść do szkoły gastronomicznej. W sumie to sam nie wiedziałem dlaczego i to im się nie za bardzo podobało. W tamtych czasach technikum coś jeszcze znaczyło. Ostatecznie postawiłem na wioślarstwo i chyba wszyscy byli zadowoleni.
(Fot. Archiwum prywatne)
1999 rok, Kanada – Santa Katarina, mistrzostwa świata i 11. miejsce w czwórce podwójnej. Dzięki temu startowi zapewniliście sobie kwalifikację do Igrzysk Olimpijskich w Sydney w 2000 roku. Do samego końca musieli drżeć o awans?
W Santa Katarina zajęliśmy 11. miejsce, które dawało przepustkę do igrzysk olimpijskich w Sydney. To było ostatnie miejsce, które dawało klasyfikację na igrzyska w Sydney. Denerwowaliśmy się jednak jeszcze po biegu, bo Amerykanie złożyli protest, którego jednak na nasze szczęście sędziowie nie uwzględnili. Była radość, wielka euforia.
A same igrzyska? Jak je wspominasz?
Igrzyska w Sydney wspominam chyba najlepiej, fantastyczna atmosfera, fantastyczni ludzie. To był bardzo daleki wyjazd. To wszystko było nowe, garnitury szyte na miarę, atmosfera nie do opisania. Jechaliśmy tam nie w roli faworytów, ale to, co zrobiliśmy na pewno było dużym sukcesem. W półfinale zapłaciliśmy frycowe, ponieważ daliśmy sobie wydrzeć awans do finału. Chyba przestraszyło nas to, że możemy znaleźć się w finale. To było niezwykle cenne doświadczenie i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że były to najlepsze regaty w życiu.
(Fot. Archiwum prywatne)
Twój największy sukces to srebro z mistrzostw świata w 2003 roku w Sewilli. Wtedy zafunkcjonowało wszystko.
Dokładnie. W Sewilli wychodziło nam wszystko idealnie, wspaniałe wspomnienia. Cudowny wyścig, który do dziś pokazuje moim podopiecznym. Wszystko fajnie funkcjonowało zarówno pod względem technicznym, jak i taktycznym. Niemcy odbili nam na ostatnich metrach i niestety złoty medal odpłynął.
Do Aten jechaliście w roli niemalże stuprocentowych faworytów. Już wieszano wam złoty medal na szyjach, a tu ogromne zaskoczenie. Przegrywacie medal o siedem setnych sekundy z Ukraińcami. Coś niemożliwego. Co czuje wtedy sportowiec, który na przygotowania do najważniejszej imprezy czterolecia przegrywa medal o centymetry?
Do dziś nie wiemy, jak to się stało. Jechaliśmy do Aten po złoto, media kreowały już na mistrzów olimpijskich. Półfinał pojechaliśmy perfekcyjnie, wygraliśmy z Niemcami. Nie wiem, co się stało. Taki jest sport. Daliśmy z siebie wszystko, a okazało się, że na ostatnich metrach Ukraińcy wyprzedzili nas. Nie da się opisać tego, co człowiek czuje po przegranym biegu, bo czwarte miejsce należy uznać za porażkę. Był płacz, każdy poszedł w swoją stronę, płakaliśmy z tej bezsilności.
(Fot. Archiwum prywatne)
Twoim partnerami w czwórce podwójnej byli Adam Korol, Marek Kolbowicz i Adam Bronikowski, z którymi rok wcześniej wywalczyłeś brązowy medal mistrzostw świata w Mediolanie. Czy utrzymujecie ze sobą kontakt?
Niestety, ale Po igrzyskach w Atenach trochę to wszystko się popsuło. Tamte igrzyska nie były szczęśliwe dla nas i do końca życia będzie to boleć. Kontakt się urwał po IO na wiele, wiele lat, nie było żadnej rozmowy. Do Adama Korola zadzwoniłem jak został ministrem sportu. Byłem wtedy na zawodach w Kruszwicy, pogratulowałem mu, to wszystko się trochę ociepla. Są domysły, jakieś niedomówienia, ale tak naprawdę do dziś to nie zostało wyjaśnione.
Po 2004 roku przestawiłeś się na starty w ósemce. To właśnie w ósemce zaliczyłeś swoje ostatnie igrzyska w Pekinie.
Po igrzyskach w Atenach powrót do korzeni, starty w ósemce i następny fajny rozdział, z młodymi ludźmi spośród których byłem najstarszy. Walczyliśmy w Pucharach Świata, byliśmy wicemistrzami Europy, choć akurat mistrzostwa Europy nie były dla mnie nigdy celem. One zawsze się pokrywały z rozpoczęciem roku szkolnego przez moje dzieci, a zawsze wypadały we wrześniu. Jakiś czas temu oglądałem igrzyska olimpijskie w Pekinie i do 1200-1300 metrów bardzo fajna walka i też niewiele zabrakło.
(Fot. Archiwum prywatne)
Co dał ci sport, co dało ci wioślarstwo?
Sport mnie nauczył odpowiedzialności za swoje czyny – obowiązkowości, sumienności i odpowiedzialności za kolegów. Jak się nie chciało wstać o 7 rano na trening, to człowiek myślał o swoich kolegach, że oni tam są. Wstawało się i się zasuwało. Około 200-300 dni w roku spędzaliśmy ze sobą, spaliśmy w jednym pokoju, a czasami nawet i z kolegą w jednym łóżku. Byliśmy różnymi ludźmi i były momenty, że tak po chłopsku daliśmy sobie po twarzach. Następnego dnia, na śniadaniu było już wszystko ok. To musiało czasami wybuchnąć. Tego sport uczy.
Oficjalnie zakończyłeś karierę w 2011 roku. Wielu sportowców po zakończeniu kariery nie ma pomysłu na siebie, nie wie do końca, co ze sobą zrobić. Ty jednak doskonale odnalazłeś się po tej drugiej stronie.
Była obawa, która dotyka wielu sportowców. Zastanawiasz się nad tym, co będziesz robić po zakończeniu kariery. Ukończyłem studia na AWF, ale nie było tak naprawdę czasu na coś więcej. Żyliśmy w takiej złotej klatce – dostawaliśmy jedzenie, stypendium i tak naprawdę człowiek się nie zastanawiał, co będzie dalej. Marzyło się o medalach, splendorze i furze pieniędzy. A niestety nie do końca tak jest. Na szczęście udało mi się to wszystko poukładać dzięki pomocy wielu ludzi, którzy w trakcie kariery wspierali mnie. Jestem nauczycielem, trenerem, radnym, ale najważniejsze, że robię to, co kocham.
(Fot. Archiwum prywatne)
Synowie idą w ślady taty?
Trenują koszykówkę w Twardych Piernikach, czyli podobnie zaczynają jak ja, choć starszy już ze mną rozmawiał na temat wioślarstwa i mu powiedziałem, że to bardzo ciężki sport. Oni to wiedzą, widzieli razem z żoną, ile mnie to kosztowało. Żona często musiała dzwonić po taksówkę, jak wsiadałem to był jeden wieli ryk, płacz i ból. Wioślarstwo to bardzo ciężka dyscyplina. Pływanie i kolarstwo postawiłby w jednym szeregu. Niesamowicie dużo wyrzeczeń.
Czy Sławomir Kruszkowski jest spełnionym sportowcem?
Sportowiec jest spełniony tylko wtedy, gdy może się pochwalić medalem olimpijskim. Gdyby się przegrywało o 20-30 metrów, to jeszcze może inaczej człowiek by do tego podchodził, ale gdy przegrywasz o centymetry i to na ostatnich metrach, to ciężko to sobie poukładać.
Teczka osobowa:
Sławomir Kruszkowski - nauczyciel wf, wioślarz, zawodnik czwórki podwójnej wicemistrzów świata z Sewilli (2002), brązowy medalista mistrzostw świata w czwórce podwójnej z Mediolanu (2003), olimpijczyk z Sydney (2000), Aten (2004) i Pekinu (2008). Urodzony 14 października 1975 roku w Toruniu, syn Mikołaja Wacława i Barbary Wandy Banach, absolwent miejscowej Wyższej Szkoły Pedagogicznej (licencjat, kierunek wf). Wioślarz reprezentujący barwy AZS UMK Toruń, podopieczny trenerów: Mariusza Szumańskiego (klub) i Aleksandra Wojciechowskiego (kadra).
Bob19:07, 07.04.2016
Szacuneczek panie Sławku :)
Fifi19:08, 07.04.2016
Pamiętam ten wyścig z Aten, wielka szkoda, tak blisko...
Horacy!19:14, 07.04.2016
Sport jest niestety brutalny
martinez20:27, 07.04.2016
to we wtorek jak zwykle ZAPRASZAMY :)
Ryba07:59, 08.04.2016
Fajnie się czyta :)
artur10:12, 08.04.2016
wielki szacunek Sławek, kibicowałem i .... kibicuję
Fiu fiu17:11, 08.04.2016
Klasa!
Mieszkańcy mają dość. Ratusz komentuje zalewane...
Tam powinno wybudować się wiadukt nad torami łączący Kujawką z Łódzką, po którym docelowo można by poprowadzić tory tramwajowe.
Lewobrzeże
11:24, 2025-06-06
Mieszkańcy mają dość. Ratusz komentuje zalewane...
Powtarzam Ta platfusowa banda jest jak zaraza kradnie i marnuje publiczne finanse na lewo i prawo są jak złodzieje którzy ciągle wracają. A z 2 strony są pisuary które dokładnie robią to samo. A wy między sobą sie bijecie który złodziej i nieudacznik ma kręcić Polską. Stary most po generalnym remoncie nadaje sie do remontu odplywy zatkane zanim oddali do użytku a teraz jeszcze gorzej. Na ulicy zalega kałuża na pieszych wszystko idzie Ale Taki mamy klimat panie Guleski uśmiechamy sie panie Zaleski. Ludzie obudźcie sie i pogońcie tą bandę widlami albo wasze wnuki będą niewolnikami i jeszcze nie splacą tego zadłlużenia ile jeszcze wytrzymacie
Ealiwnka
09:34, 2025-06-06
Mieszkańcy mają dość. Ratusz komentuje zalewane...
To samo jest na starym moście, wyrzucone pieniądze, na ulicy ogromne kałuże, pseudo rynna przy drodze rowerowej stoi pełna wody po kilka dni. Wjazd na most od strony kas MZK, po ulewach ogrooomna kałuża, która rozbryzgiwana przez auta przelewa się, aż za barierki mostu, ochlapując każdego kto się znajdzie w tym miejscu. Dodam, że wszystko było budowane od zera.
katar19
07:25, 2025-06-06
Tłumaczą się z akcji o "leczeniu homoseksualizmu"
klip ,klipem ale na terenie Rydzyka ,czyżby leczyli Rydzyka i jego współpracowników🤣🤣🤣🤣🤣 no jajcarze
ssssssss
07:23, 2025-06-06