Zamknij

"Rada rezyduje w gołębniku, do którego nikt nie zagląda"

13:49, 07.03.2017
Skomentuj Tablica informacyjna Rady Okręgu nr 11 Chełmińskie, fot. strona facebookowa rady okręgu Tablica informacyjna Rady Okręgu nr 11 Chełmińskie, fot. strona facebookowa rady okręgu

Ostatnio zdarzyło mi się być gościem na spotkaniu rady okręgu. Nie ma sensu ukrywać, o którą chodzi, bo jest ich w Toruniu tak niewiele, że byłaby to żenująco prosta zagadka.

Więc, wybrałam się na spotkanie Rady Okręgu Chełmińskie. Tak, tej fajnej, nowoczesnej, która brawurowo wygrała wybory, zjednoczona, pozytywna i zdeterminowana. Tej fajnej, co wygrywa jedną sprawę za drugą. Tej fajnej, która może nie dotrwać do końca kadencji. Dlaczego? Zaraz odpowiem.

Moja okolica jest bezradna. Kandydaci byli, ale frekwencja okazała się żenująco niska. Być może mieszkańcom znudziło się głosować na ludzi, którzy im umykają do rady miasta. Nie mam swojej rady, ale akurat RO Chełmińskie, chciała porozmawiać o plebiscycie partycypacyjnym. Mam pomysł na projekt, więc szłam głosić dobrą nowinę do mieszkańców, których mogło być mrowie.

Jest niewiele zakamarków miasta, które pozostają mi nieznane, jednak pierwszy problem pojawił się, kiedy szukałam lokalu. Deszcz, ciemno, plucha. Ja spóźniona. Pędzę do szkoły, którą znałam z konsultacji (nowa, ładna, wybierana na spotkania miejskie, dostosowana do potrzeb niepełnosprawnych). Pytam się grzecznie portiera, gdzie ta rada, a ten pewny siebie kieruje mnie do sali. Ludzie siedzą, ale jacyś inni. Wracam i pytam się, czy aby na pewno tu. Portier, że tak, już od lat się tam spotykają, ta rada właśnie... Wracam drugi raz. Okazuje się, że na miejscu trwało… zebranie wspólnoty mieszkaniowej. Zły budynek. Szkoła na pewno na Żwirki i Wigury, ale która, są przecież aż trzy? Stawiam na gimnazjum. Pędzę coraz bardziej spóźniona, coraz mocniej leje.

Wbiegam przed główne wejście. Szkołę znam, w końcu byłam tu na spotkaniu prezydentem, który zresztą chyba się też wtedy zgubił, bo na spotkanie nie przyszedł. Podejrzanie ciemno, łapię za klamkę. Drzwi zamknięte. Drugie też. Przed budynkiem jakaś gimnazjalistka kopci papierocha. „Jest tu jakieś spotkanie? Drugie wejście?” „Podobno gdzieś jest, tam z prawej”. Biegnę po ciemku, wpadam w kałużę, noga mokra do kostki, klnę jak szewc. Noga boli. Mijam tablicę rady oklejoną rozmiękłymi plakatami (bo klucz do gabloty się zgubił, kleimy po szybie). Jestem na miejscu.

Drzwi otwarte, portiernia pusta. Rozglądam się. Wiszą karteczki. Wdrapuję się zasapana na piętro. Sukce… Eee? A gdzie ci ludzie, co mieli tu być? Na spotkaniu radny Cichowicz, który, jak mówi „ma mandat na cały Toruń”, kolega Rafał i sami radni okręgowi.

Trwa dyskusja o dostępie do skrzynki mailowej. Absurdalna i głupia. Biuro rady miasta skrzynkę rady obsługuje samodzielnie. Przesyła nadesłane maile na prywatny adres przewodniczącej, która rozsyła wieści na prywatne adresy radnych. Jak tylko zdąży. Okazuje się, że Rada nie może nawet wysłać maila ze swojego oficjalnego adresu, że nie zna hasła do swojej własnej skrzynki pocztowej. Przewodnicząca staje się sekretarką rady, zbiera cięgi, bo nie ciągnie się za nią światłowód i czasami bywa poza zasięgiem wi-fi. Pojawiają się podejrzenia, że zataja korespondencję, skoro nie można jej przejrzeć swobodnie. Konflikt udaje się rozwiązać, radni spróbują dostać dane dostępowe do swojej skrzynki mailowej.

Chwilę później pada pytanie. Kto ma przechowywać korespondencję w jednej ze spraw. Bo na szkoleniu, gdy się radny zapytał, jaki obieg korespondencji stosować, jakie księgi kancelaryjne, jaki wykaz akt, jak archiwizować, to mu odpowiedziano: „róbta co chceta”. Innymi słowy rada okręgu swoje dokumenty może przechowywać w pudełku po butach w szajerku radnego. Miasta to nie obchodzi.

Smutny to obrazek. Radni pełni dobrych chęci rezydują w gołębniku, do którego nikt nie zagląda. Tymczasem warstwa problemów narasta. Ktoś ich wpuszcza w maliny i próbuje skonfliktować. Bo mniej cywilizowanego dostępu do skrzynki e-mail trudno ze świecą w Rosji i na Białorusi szukać. Cieszmy się, że korespondencji rady jeszcze nikt nie czyta przed przekazaniem. Cieszmy się, że jeszcze nikt jej nie rozwiązał. A akta spraw rady? Niech ginie w zapomnieniu. Niech radni szukają nawzajem wysłanych i otrzymanych pism, i siebie. Niech tracą czas i gonią się po mieście. Za sto lat nikt przecież nie dowie się, wie es eigentlich gewesen („Jak to właściwie było”- motto ojca współczesnej historii Leopolda von Rankego), bo akt spraw rad okręgów nie ma. Dostępne historykom będą felietony przewodniczącego Czyżniewskiego, który mówi, że na radę przecież trzeba sobie zasłużyć, a wybory były przeprowadzone poprawnie. To mieszkańcy nie chcieli. Przecież wszystko jest w porządku. Żyjemy przecież w najlepszym ze światów, jak powiedział Leibniz albo radny Gulewski.

Nie mogę doczekać się dnia, w którym do obu żyjących panów dotrze fakt, że lud żądny jest krwi, a miejskie ciasteczka ma w głębokim poważaniu.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%