Grzegorz Sagan - lat 31, ratownik medyczny, w zawodzie od 8 lat. Jest propagatorem nauki pierwszej pomocy oraz dyrektorem Akademii Pierwszej Pomocy w Toruniu. Ratuje ludzkie życie. Jak mówi pamięta również tych, którym nie można było pomóc.Specjalnie dla Czytelników DDTorun.pl opowiada o swojej pracy.
Ile osób udało się panu uratować?
- Nie prowadzę takich statystyk.Bywało, że w ciągu jednego dyżuru mieliśmy kilkanaście wyjazdów, ale zdarzały się i takie, gdzie było ich niewiele. Po szybkiej kalkulacji wychodzi, że około 9 tysięcy osób. Wiadomo, nie wszystkie wyjazdy są do osób w stanie zagrożenia życia, ale ta liczba pokazuje pewną skalę.
Ma pan pewnie świadomość, że często to ludzkie życie od pana zależy
- Oczywiście. Ktoś, kto tej świadomości nie ma powinien od razu zmienić pracę.
Zdarzyło się, że ktoś umarł panu na rękach?
- Nie raz, ale powiem szczerze nie pamiętam okoliczności. Może te ostatnie przypadki, ale wolę ich sobie nie przypominać. Tak jest prościej. Prawda jest taka: nie wszystkich da się uratować, zwłaszcza wtedy, kiedy świadkowie zdarzenia nie udzielają pierwszej pomocy.
Jak ważna w takim razie jest wiedza i umiejętności w zakresie udzielania pierwszej pomocy?
- Na wagę życia! Proszę wyobrazić sobie sytuację nagłego zatrzymania krążenia - to główna przyczyna nagłych zgonów w Europie. Po około 4 minutach mózg bez tlenu zaczyna bezpowrotnie umierać. Jak szybko dojedzie karetka? W mieście średni czas dojazdu powinien wynieść 8 minut. To teoretycznie o 4 minuty za późno, aby osobę udało się w pełni odratować. I tu pojawia się rola świadka zdarzenia. Rozpoczęcie resuscytacji zwiększy dwu, albo i trzykrotnie szanse na przeżycie, a użycie AED nawet do 70%. Ci, którzy tego nie rozumieją nie powinni mieć pretensji, że kogoś nie udało się uratować. Jeśli komuś wydaje się, że wystarczy zadzwonić pod 112 czy 999 to się grubo myli.
Czy któraś z akcji ratunkowych była wyjątkowo spektakularna?
- Kiedyś w zimę nie mogliśmy dojechać do pacjentki. Mała wioska, dom gdzieś w polu, kilkudniowy opad śniegu. Udało nam się przejść przez zaspy, ale z odwodnioną i niedożywioną pacjentką było by już gorzej. Śmigłowiec ze względu na pogodę nie był w stanie dolecieć. Z odsieczą przyjechał jakiś sąsiad traktorem wyposażonym w taką dużą łyżkę. Pacjentka zabezpieczona na specjalistycznej desce, owinięta kocami przy naszej asyście została przewieziona przez zaspy.
Pamięta pan pierwsze uratowane ludzkie życie?
- Hmmm. Nie, ale pamiętam swoją pierwszą reanimację. Skuteczną. Po jakimś czasie uratowany przez nas mężczyzna przyszedł do stacji ratownictwa podziękować.
Jak zareagował pan, kiedy pierwszy raz zobaczył zmarłego?
- Tego nie pamiętam. Ale za każdym razem mam ciarki jak widzę wisielca. Nawet po 8 latach.
Udaje się oddzielić życie prywatne od zawodowego? Wyłączyć się?
- Tak. Czasami dłuższy czas w głowie kotłują się różne myśli ,ale w końcu znajdują ujście. Na szczęście ratownictwo medyczne nie jest jedyną pracą, którą się zajmuję.
W pana pracy jest miejsce na chwile zawahania?
- Nie wszystkie przypadki są jednoznaczne. Czasami trzeba podjąć krytyczne decyzje nie mając zbyt wielu informacji. To normalne, że pojawia się chwila zawahania. Wtedy dobrze jest jeśli w zespole jest osoba, która tak samo potrafi przeanalizować przypadek i wyrazić swoje zdanie.
O czym musi pamiętać każdy, kto chce zostać ratownikiem medycznym?
- O tym, że jest to zawód bardzo wymagający. Aby być dobrym w tym co się robi trzeba ciągle się dokształcać, mieć dużo pokory oraz mocną psychikę. Aktualnie nie jest to zawód zbyt dochodowy więc dobrze mieć w sobie też trochę powołania.
3 0
To mi uzmysławia jak będąc ofiara wypadku nie za bardzo mozesz liczyć na to ,że ludzie którzy przypadkiem są obok potrafią pomóc.
2 0
Tak się niestety dzieje
3 2
Zawodowo ratuje a prywatnie nie lubi ludzi oprócz siebie - kuriozalna sytuacja:)
0 0
Przestać, nie możesz tak pisać :(