Zamknij

Prof. Simson: "Bez matematyków nie byłoby smartfonów"

18:00, 12.08.2018 Rozmawiał Arkadiusz Woźniak, Aktualizacja: 13:53, 14.08.2018
Skomentuj fot. Życie Kalisza fot. Życie Kalisza

- Prawie każdy dzisiaj ma komórkę, korzysta ze smartfona lub GPS-a. Bez matematyki i prac pokoleń matematyków takich urządzeń by nie było - mówi prof. Daniel Simson, matematyk z UMK, autor ponad 200 publikacji naukowych, czterech monografii z teorii reprezentacji wydanych przez Oxford University Press w Londynie i laureat licznych prestiżowych nagród.

- Rodzina pana żony wywodzi się z Kalisza, a pan skąd pochodzi?

- Urodziłem się w czasie okupacji hitlerowskiej  w 1942 roku niedaleko Grudziądza. Po wojnie mój ojciec, rolnik, otrzymał gospodarstwo poniemieckie na tzw. ziemiach odzyskanych w okolicy Kwidzyna. Wojna i okres powojenny to były ciężkie czasy, więc ojciec chciał, bym został krawcem, by w razie nowej wojny syn miał dobry zawód, zapewniający środki do życia. Od 1941 roku ojciec był  więziony w kilku obozach  koncentracyjnych (Stutthof, Gross Rosen, Dachau), gdyż nie chciał podpisać volkslisty. Gdy po wyzwoleniu przez Amerykanów wyszedł z obozu w Dachau, ważył 34 kg razem z pasiakiem i drewniakami na nogach, więc skierowano go na leczenie sanatoryjne najpierw do  Szwajcarii, a potem do  Szwecji. Po dwuletniej rehabilitacji znalazł się wreszcie w  kraju,  został rolnikiem i zaczął cieszyć się swoim gospodarstwem. Niestety, w 1949 roku został aresztowany  przez UB i  uwięziony na 5 miesięcy, gdyż był przeciwny kolektywizacji rolnictwa, nie zapisał się do „kołchozu”;  ponadto zarzucono mu, że za późno wrócił do kraju i w związku z tym widziano w nim szpiega. W okolicach  Kwidzyna działali wtedy „żołnierze wyklęci”, którzy walcząc z ustrojem, niestety, podpalali gospodarstwa, rabowali plony, a nawet rozstrzeliwali ludzi, m.in. sołtysów uważanych za kolaborantów z władzą ludową. W tamtym czasie oficjalnie mówiło się, że robią to ,,sabotażyści”. Do tego panowała powszechna psychoza, że Niemcy wrócą na te tereny. Zatem w mojej rodzinie nawet nie było mowy, bym po ukończeniu szkoły podstawowej w 1956 roku poszedł do liceum, choć posiadałem różnorodne zainteresowania (radiotechnika, geodezja, fizyka, nauki przyrodnicze). Na szczęście dla mnie pod koniec sierpnia 1956 roku kierownik mojej szkoły podstawowej widząc, że ojciec nie jest zainteresowany dalszą moją edukacją, sam zawiózł mnie na dodatkowe powakacyjne egzaminy wstępne do Liceum Pedagogicznego w Kwidzynie. Po ukończeniu pięcioletniego liceum nie chciałem poddać się nakazowi pracy w wiejskiej szkole podstawowej. Chciałem studiować architekturę w Gdańsku lub filozofię w Warszawie, ale moja matematyczka przekonała mnie, że lepszym, bardziej konkretnym zawodem jest matematyk. Żeby pojechać zdawać egzaminy wstępne na uniwersyteckie studia matematyczne  w Toruniu sprzedałem własne skrzypce (w liceum obowiązkowo uczono nas gry na skrzypcach) i pożyczyłem pieniądze od mamy mojej szkolnej sympatii (żony od 1963 roku). Zdałem i ukończyłem te studia w 1966 roku, a potem zostałem asystentem na UMK w Toruniu.

- Z jaką pensją?

- Z pensją około 1200 zł, co odpowiada dzisiejszemu 1000 zł. W tamtych czasach traktorzysta w wiejskim Kółku Rolniczym, który był analfabetą, zarabiał 5 albo 6 tys. miesięcznie i jeszcze „dorabiał”, nielegalnie orząc ludziom pola służbowym ciągnikiem.

- Jak wytłumaczyć współczesnemu traktorzyście, że te wzory i „krzaczki”, które pan rysuje w swoich pracach, praktycznie się do czegoś przydadzą?

- Prawie każdy dzisiaj ma komórkę,  korzysta ze smartfona lub GPS-a. Bez matematyki i prac pokoleń matematyków takich urządzeń by nie było. Matematycy tworzą pewne sformalizowane teorie, które po przetworzeniu na wzory matematyczne pozwalają opisywać, a potem tworzyć pewne abstrakcyjne schematy połączeń (w postaci grafów), które mają odbicie w rzeczywistości elektronicznej, a w rezultacie w życiu codziennym. Najpopularniejszym przykładem takich zastosowań jest abstrakcyjna kryptografia, teoria kodowania, bezpieczeństwo sieci komputerowych,  czy modelowanie matematyczne sieci neuronowych, z zastosowaniem w biologii molekularnej oraz w szeroko pojętej diagnostyce medycznej (np. w projektowaniu tomografów).

- Czyli matematycy są niczym bogowie, którzy z nicości kreują coś, a potem wszyscy to stosują?

- Oczywiście. Każdy uczył się geometrii euklidesowej, ale są również geometrie nieeuklidesowe. Wszyscy wiedzą, że w geometrii Euklidesa suma kątów w trójkącie wynosi 180 stopni, natomiast są rzeczywiście istniejące światy (tzw. geometrie nieeuklidesowe), np. mikroświaty wielkości komórki czy atomu, gdzie działają inne prawa. Na przykład w geometrii nieeuklidesowej suma kątów trójkąta może być mniejsza niż 180 stopni lub większa od 180 stopni. To, co matematycy odkryli w XIX wieku, potem potwierdził Einstein w XX wieku.

- Rozumiem, że wszystko jest matematyką, łącznie z naszym ciałem.
– Dobrze Pan rozumuje. Bo matematyka jest językiem, opisującym abstrakcyjne schematy w sposób skondensowany i bardzo logiczny, z czego wyprowadza się całą masę konsekwencji zapisywanych na ogół w postaci zwięzłych formuł algebraicznych, tzw. „wzorów”. 

- Co było po pana asystenturze?

- Wojsko i doktorat w 1970 r. Wraz z żoną mieszkaliśmy w małym pokoiku na stancji w Toruniu. Ponieważ właściciel domu ograniczał lokatorom ogrzewanie i oświetlenie po godzinie 22, duże fragmenty rozprawy doktorskiej pisałem w łazience. Brzmi to jak anegdota, ale jest prawdą. W wieku 32 lat otrzymałem stopień doktora habilitowanego, co było dość szybką karierą. Zaraz po tym w 1975 roku zostałem mianowany dyrektorem instytutu matematyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. To było trudne, gdyż moimi podwładnymi nagle zostali moi profesorowie w wieku 50, 60, 70 lat. Do tego byli to profesorowie, którym zdarzało się opuścić jakieś wykłady. Wówczas matematyka toruńska była dość kiepska i trzeba było coś z tym zrobić. W ciągu 15 lat dyrektorowania udało mi  się wraz z zespołem wyprowadzić tę matematykę na poziom światowy, a w 1993 roku Instytut Matematyki UMK został przekształcony w Wydział Matematyki i Informatyki, którego zostałem dziekanem-założycielem. Funkcję tę pełniłem 6 lat do 1999 roku.

- Już przed wojna polska matematyka była wysoko notowana. 

- I po wojnie też, ale nie w Toruniu. Uniwersytet Mikołaja Kopernika został utworzony w 1945 i nie mieliśmy w tej dziedzinie dobrych kadr. W lipcu 2018 roku w dziedzinowym zestawieniu uniwersytetów z całego globu w prestiżowym rankingu Academic Ranking of World Universities, popularnie zwanym  rankingiem  szanghajskim, który ocenia osiągnięcia naukowe w obszarze badań matematyka, UMK zajmuje 3 lokatę w Polsce, za Uniwersytetem Warszawskim oraz Uniwersytetem Jagiellońskim. Wśród 500 najlepszych na świecie ośrodków akademickich prowadzących tego typu badania naukowe matematyka toruńska uplasowała się w przedziale miejsc 201-220, za Uniwersytetem Warszawskim w przedziale 51-70 oraz Uniwersytetem Jagiellońskim w przedziale 151-170. W tym rankingu na dalszych pozycjach występują tylko jeszcze cztery polskie uczelnie: w kolejności AGH w Krakowie, Politechnika Warszawska, UAM w Poznaniu oraz Politechnika Wrocławska.

- Nie rozumiem. Najlepsze polskie uczelnie w innych rankingach lokują się dopiero w 5. setce, a polska  matematyka  w rankingu szanghajskim jest tak wysoko?

- Bo zależy, jakie rodzaje działalności ocenia się  w innych rankingach, a do tego czasem  jeszcze podzieli się wynik przez "numer buta”, to może wyjść 5. setka. Oni tam liczą m.in. wpływ na ekologię, na kulturę, na światopogląd, oddziaływanie na gospodarkę regionu, czy uczelnia prowadzi  wszystkie podstawowe kierunki, czy ma teologię, kulturoznawstwo, itd. Jeśli natomiast patrzy się na naukowe osiągnięcia w zakresie nauk przyrodniczych, to tak, jak mówiłem, matematyka polska sklasyfikowana została wysoko.   

- Co pan zrobił, że udało się w Toruniu tak wyprowadzić matematykę i co by pan doradził innym? 

- Przede wszystkim ten, który kieruje, musi mieć głęboki znaczący dorobek badawczy i uznanie międzynarodowe. Nie powinien być zbyt stary i do tego musi umieć tych starszych kolegów profesorów zdyscyplinować i ograniczyć do minimum nienaukową pracę poza wydziałem (w tym drugie etaty). Ja postawiłem na grupę około 15-20 młodych zdolnych ludzi, których wysyłałem do światowych uniwersytetów, w tamtym czasie głównie do Moskwy, Niemiec, Anglii i USA. Zapraszałem wybitnych matematyków do Torunia na cykle wykładów dla doktorantów i profesorów. Sam również wiele  jeździłem po świecie, żeby żeby poznawać nowe teorie matematyczne, uczyć się aktualnych metod badawczych, a także zobaczyć, jak w wiodących ośrodkach naukowych tworzy się naukę i buduje instytucje naukowe. Obecnie trudno zbudować w krótkim czasie liczną grupę młodych zdolnych matematyków i informatyków w takich ośrodkach jak Toruń, czy Kalisz. W Toruniu jest ich wielu o ponadprzeciętnych zdolnościach matematycznych  i informatycznych, ale niewielu udaje się namówić do pracy naukowej na uczelni ze względu na zbyt  skromne warunki płacowe. Zdolny absolwent informatyki w kilka lat po ukończeniu studiów jest w stanie poza uczelnią otrzymać wynagrodzenie nawet o 50% wyższe od wynagrodzenia profesora z 40-letnim stażem. 

- To co się dzieje z tymi zdolnymi?
 

- Idą tam, gdzie są pieniądze. Pracują m.in. jako programiści w spółkach skarbu państwa, w  IBM i innych koncernach  międzynarodowych, jako administratorzy sieci komputerowych w bankach, na lotniskach, w administracji państwowej, w policji, straży granicznej, zarówno w kraju, jak i na terenie całej Unii Europejskiej. Trzeba jednak dodać, że studia matematyczno-informatyczne są trudne. Na ogół kończy je nie więcej niż 50 proc. studentów przyjmowanych  na pierwszy rok, choć ich niewątpliwą zaletą jest pewność dobrze opłacanej pracy po ukończeniu studiów, a nawet już na ostatnich dwóch latach studiów magisterskich. W przeciwieństwie do sporej liczby innych wydziałów uniwersytetu, my nie produkujemy bezrobotnych. Zachęcam więc gorąco młodzież do podjęcia studiów na Wydziale Matematyki i Informatyki UMK w Toruniu. 

- Jak pan ocenia reformę Gowina?

- Jak może być udana reforma, skoro na naukę nie przeznaczono ani złotówki więcej, a reforma została zdominowana m.in. przez interesy uczelni technicznych, zawodowych i nieakademickich, zakładając w uproszczeniu, że one są wszystkie równe, choć wiele z tych lokalnych uczelni nie posiada odpowiedniej infrastruktury informatycznej, czy nawet biblioteki naukowej z prawdziwego zdarzenia. W konsekwencji jakaś przykładowa weterynaria dostanie więcej pieniędzy, a renomowanym uczelniom akademickim trzeba będzie odjąć. Powstają nowe kierunki studiów typu politologia, bezpieczeństwo narodowe, informatyka w biznesie, kosmetologia, specjalne dziennikarstwo, kultura multimedialna, różnego rodzaju studia administracyjno-księgowe czy pedagogiczne, które zdominują prawdziwą naukę. A w głosowaniach nad strategicznymi planami uczelni czy przy wyborze władz akademickich każdy wydział ma proporcjonalną liczbę  głosów.

- W Kaliszu powstał kierunek „Zarządzania bezpieczeństwem”.

- Pamiętam, że gdy w 1996 roku premierem był Cimoszewicz, mieliśmy na naukę 0,81% budżetu państwa i wtedy mówiliśmy, że to tragedia, a dzisiaj mamy około połowy tego co dawniej. Zapewne z tych pieniędzy część zostanie przesunięta na uczelnie nieakademickie, początkujące, czy uczelnie typu kultury multimedialnej w Toruniu. To już jest koniec. Przypomnijmy, że głównym punktem w reformie Gowina miał być kilkakrotny wzrost nakładów na nauką, a tego w tej reformie zabrakło.

- Żadne reformy  nie pomogą, jeśli uczelnie będą zatrudniały słabszych pracowników, a najzdolniejsi nie zdecydują się na podjęcie pracy naukowej ze względu na niskie uposażenia.

- Moja recepta wyszukania młodych i zdolnych się sprawdziła. Teraz dopiero  będzie problem. Na przykład zatrudnić asystenta, bo który chciałby pracować za około 2000 zł miesięcznie. Jeśli będzie to informatyk, to w pierwszym lepszym zakładzie zarobi 5-6 tys. od razu. To jak mamy budować naukę? Nie da się. Każdy to widzi. A`propos doboru kadr na stanowiska kierownicze, o którym Pan wspomniał. Teraz dziekani wydziałów są  wybierani  przez Rady Wydziałów, natomiast po reformie będą mianowani przez rektora, co oznacza dużą zależność od władzy, a nie od członków Rady Wydziału. Ja już to przeżyłem dawniej w okresie późnego Gierka. Zadzwonił telefon: „Towarzysze, my tu mamy takiego kandydata na rektora. Towarzysze, to wy się zastanówcie, ale tak naprawdę to powinien być ten”. Mieliśmy samorządność w nauce, a teraz reforma Gowina to wszystko bardzo ogranicza, wręcz niweczy. Nie rozumiem, jak Jarosław Kaczyński dał się na to namówić. Odpowiadając na Pana pytanie, jak zbudować dobry Wydział na Uniwersytecie, recepta jest w miarę prosta: jedna żona, jeden etat i konstruktywnie pracować od rana do wieczora; choć jest to warunek jedynie konieczny, ale nie wystarczający. Żeby osiągać bardzo dobre wyniki naukowe, trzeba posiadać odpowiedni talent i przynajmniej 8 do 10 godzin dziennie pracować naukowo, a do tego nauczać studentów na pewnym dobrym poziomie. Trzeba również  prowadzić odpowiednią politykę awansową i politykę zatrudnienia.

- Czy nadal Pan prowadzi badania i zajęcia dydaktyczne ze studentami pomimo wieku emerytalnego?

- Tak, pracuję w pełnym wymiarze obowiązków naukowych i dydaktycznych, prowadząc wykłady i seminaria dla doktorantów i magistrantów. Kilka lat temu stworzyłem na UMK Zakład Kombinatoryki i Obliczeń Symbolicznych, w którym  prowadzi się badania nad problemami kombinatoryki algebraicznej i teorii grafów z zastosowaniem w informatyce teoretycznej. Stworzyłem nową gałąź informatyki teoretycznej o nazwie spektralna analiza Coxetera, która prawdopodobnie za dziesięć, piętnaście lat będzie popularna; obecnie moje wyniki w tej dziedzinie są już stosowane i cytowane w informatycznej literaturze światowej. Opiekuję się grupą pięciu doktorantów, prowadzących badania w zakresie informatyki teoretycznej. Troje z nich uzyska w 2018 roku stopień naukowy doktora na Uniwersytecie Warszawskim. Recenzuję wiele rozpraw doktorskich i habilitacyjnych z matematyki i informatyki, a także  wnioski o nadanie tytułu naukowego profesora dla Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych w Warszawie oraz dla uniwersytetów europejskich i amerykańskich.

-  Dowiedziałem się, że czynnie uprawia pan sport.

- Jeszcze w zeszłym roku raz w tygodniu grałem ze studentami i doktorantami w koszykówkę. W młodości uprawiałem kolarstwo, w okresie studiów  lekkoatletykę (skok w dal i trójskok) jako zawodnik AZS-u Toruń.  Od młodości jestem wielkim miłośnikiem muzyki poważnej, lubię książki biograficzne, interesuję się historią i sportem. Oboje z żoną jesteśmy aktywnymi turystami, ciekawymi świata i pięknej Polski. Znajdujemy też czas na kino, film i teatr. Obecnie bardzo dużo ze swego zdrowia, witalności i energii w pracy twórczej zawdzięczam ostrowskiemu terapeucie Panu Ryszardowi Bąkowi, z którym się zresztą zaprzyjaźniłem. Muszę tu wspomnieć z wdzięcznością, że Pan Ryszard przede wszystkim uzdrowił moją żonę.  

- Proszę opowiedzieć tę historię.

- Pierwszy raz przyjechaliśmy tu do Ostrowa Wielkopolskiego do Pana Ryszarda 26 lat temu. Żona była wtedy prawie nieżywa. Przez 3 lata była tak słaba, że nie mogła wychodzić z domu, nie mogła nawet odbierać telefonów, tak bardzo dokuczała jej lewa pierś. Z tego powodu popadła nawet w silną depresję. Gdy przyjechaliśmy do Ostrowa i odczekaliśmy kilka godzin w długiej kolejce na ulicy Sądowej, to po zabiegu Pana Ryszarda Bąka nagle dostała tyle energii, że zdecydowała się pojechać zwiedzać Kalisz, rodzinne miasto swego ojca i dziadka. Po kilku kolejnych wizytach i pół roku stosowania naenergetyzowanej waty od Pana Ryszarda, ugniatania odpowiednich receptorów na stopach, a także innych zaleceń była zupełnie zdrowa. Gdy pierwszy raz przyjechaliśmy do Pana Ryszarda z żoną, miałem olbrzymi, rozrastający się rumień po ugryzieniu kleszcza.  Przez kilka miesięcy chodziłem z tym do lekarzy, brałem różne zastrzyki, maści, pigułki, ale nic mi nie pomagało. Męczyłem się z tym prawie pół roku. Pan Bąk  to zauważył i trzykrotnie objął moją chorą nogę. Już na drugi dzień wielki rumień zmniejszył się do wielkości główki od szpilki. 

- Profesorowie medycyny równie korzystają z bioenergoterapii.

- Pragnę dodać, że w przeszłości byłem wielkim sceptykiem medycyny niekonwencjonalnej, nie wierzyłem we wpływ bioenergoterapii na zdrowie człowieka. Dopiero po wizytach u Pana Ryszarda Bąka w 1992 roku i stwierdzeniu efektów wpływu Jego energii na moje zdrowie nabrałem pokory. Nie rozumiem wszystkiego, co On robi,  ale wiem, że pomógł tysiącom zrozpaczonych, chorych ludzi, a dla wielu z nich był ostatnią deskę ratunku po bardzo niepomyślnych diagnozach lekarskich i potrafił „postawić ich na nogi”. Pan Ryszard Bąk udzielał nam swej niezwykłej pomocy jeszcze wielokrotnie. Nawet gdy  mam do rozwiązania jakiś bardzo złożony matematyczny problem teoretyczny lub konstrukcyjny, nad  którym pracuję i długo się męczę,  dzwonię  do Niego, a On mnie wzmacnia, przekazując energię na odległość. Zwykle ta pomoc skutkuje nowym pomysłem na rozwiązanie, a często wręcz  błyskawicznym rozwiązaniem problemu. W matematyce jest taki zwyczaj, by publikacje dedykować innemu uznanemu na świecie matematykowi. Ja z wdzięczności dla Pana Ryszarda kilka moich publikacji zadedykował Jemu. Potem wyszła z tego śmieszna historia, gdy na konferencjach naukowych w USA oraz Japonii spotykałem innych znanych matematyków, którzy z ciekawością dochodzili do mnie i pytali, co to za matematyk ten „ks. Ryszard Bąk”, któremu zadedykowałem publikację. Czy to jakiś ksiądz-matematyk? Nie, to jest książę Ryszard Bąk - odpowiadałem zdumionym kolegom. (Według wielokrotnie sprawdzanej dokumentacji genealogicznej ostrowski energoterapeuta Ryszard Bąk wywodzi się  z rodu książęcego. Został uhonorowanych orderem Świętego Gereona -  najwyższym odznaczeniem książąt niemieckich oraz został kawalerem Orderu św. Stanisława, nadanego mu na Jasnej Górze - przyp. red.). Mimo że w zasadzie jesteśmy zdrowi, to od wielu lat jeździmy z żoną raz  lub dwa razy w roku do Pana Ryszarda Bąka do Goczałkowic, by profilaktycznie ratować swoje zdrowie. Jeśli przydarzą się nam jakieś okresowe dolegliwości, to Pan Bąk pomaga nam je przezwyciężyć, przesyłając energię przez telefon z użyciem naszych fotografii. Nigdy nie odmawia pomocy. Z pełną odpowiedzialnością mogę uznać tego człowieka za najlepszego w Polsce i najbardziej oddanego ludziom energoterapeutę o niesłychanych efektach swej pracy. To samo mogę powiedzieć o Panu Adrianie Bąku, synu Pana Ryszarda, z wielkim powodzeniem wchodzącym w tę dziedzinę pomocy chorym. Jest bardzo skuteczny. Ma  dużą grupą ufających mu chorych, którym bardzo skutecznie pomaga Jego niesamowita energia.  Zdolności bioenergoterapeutyczne wykazywał już jako dziecko. Poznaliśmy Go, gdy miał 4 lata. Już wtedy zadziwiał, pomagając z dobrym skutkiem  swym rówieśnikom, a także dorosłym, zwierzętom domowym i roślinom. Uważam, że tak uzdolnieni metafizycznie ludzie zasługują na dużą uwagę, na  wielkie uznanie oraz na solidne profesjonalne naukowe opracowanie swoich wybitnych dokonań.

(Rozmawiał Arkadiusz Woźniak, )

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

WiechuWiechu

2 1

Traktorzystą się bywa, a profesorem się jest. Warto było to przeczytać. 09:39, 13.08.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

JoJo

1 2

Glos lobby profesorskiego.CHWALI GUŚLARZY.ŚWIADCZY O POZIOMIE .Żenada. 17:19, 15.08.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%