Feedback inspiruje. To niesamowite, ile informacji zwrotnej i jak różnymi kanałami otrzymałam od znajomych i nieznajomych po zaledwie pięciu felietonach! Są Państwo niesamowici, narodziły się nowe pomysły, nowe znajomości, nowe inicjatywy. Dziękuję i zdecydowanie proszę o więcej - wszystkimi dostępnymi kanałami komunikacji, jakie przyjdą Państwu do głowy. Bo dzisiejszy tekst chciałabym poświęcić właśnie komunikacji.
Późną jesienią 2016 r. miałam okazję do intensywniejszej komunikacji z bliższymi i dalszymi sąsiadami. Już nie tylko o tym, czy to pora na przesadzanie roślin, komu przybłąkał się nowy pupil i jaki ma fajowy domek na podwórku, komu urodziły się wnuki i jak zdrowie. Poszłam porozmawiać o naszych wspólnych osiedlowych sprawach, a pretekstem były zbliżające się wybory do Rad Okręgów.
Sąsiedzi jak zwykle świetni, zainteresowani, sympatyczni i chętni do pomocy. Ale mieli masę pytań - od zdziwienia, że taki twór w ogóle w Toruniu funkcjonuje, po istotne pytanie o kompetencje Rad. I o ile nad tym pierwszym mogliśmy się pouśmiechać - nad tym drugim nie było nam do śmiechu ani trochę. Żenujące było tłumaczenie, że to lepszy i szybszy dostęp do informacji, skoro wcale się w to nie wierzy (a jak to jest w praktyce opisała niedawno Anna Zglińska w swoim felietonie). Albo że to dużo większe możliwości niż mieliśmy do tej pory w stowarzyszeniu (bo one niestety nie są dużo szersze - jak to wygląda napisała w felietonie Justyna Kardasz). Podpisując listy poparcia i dając nam swego rodzaju mandat do ubiegania się o powstanie rady na Stawkach, mieszkańcy jednocześnie kiwali głową i mówili: że też Wam się chce walczyć z wiatrakami…
Rezultaty widać w Toruniu gołym okiem. Komunikacja dalece kuleje. Nie wystarczy stosowny wydział urzędu miasta, nie wystarczą konsultacje - mieszkańcy potrzebują zielonego światła do prawdziwej rozmowy.
Z pewnością takim światłem nie są wybory do jednostek pomocniczych Rady Miasta Torunia, jakimi mają być w założeniu rady okręgu. Okrojone do minimum kompetencje rad nie zachęcają do społecznego zrywu - dlatego powstało ich tak mało. Nie zachęca do nich także sposób przeprowadzenia głosowań - na budżet partycypacyjny możemy głosować elektronicznie przez kilka tygodni, urny do głosowania są także w wydziałach urzędu miasta, a w ubiegłych latach można było się natknąć na nie także w instytucjach i centrach handlowych.
Elektronicznemu systemowi powierzamy także rejestrację dzieci do placówek edukacyjnych. A do rad okręgu mamy głosować wszyscy na raz, zgromadzeni o jednej godzinie (niekoniecznie przyjaznej osobom pracującym, dzieciatym) w konkretnym dniu. Podobno w przeciwnym razie problemem byłoby zapoznanie się mieszkańców z sylwetkami kandydatów. No cóż, widocznie podobnych problemów mieszkańcy Torunia nie mają przy zapoznawaniu się z projektami za sporą kasę, które wyrosną na ich osiedlach, podobnie jak z ofertą placówek edukacyjnych. A w sprawie radnych okręgowych ten problem występuje. Fenomen wart gruntownego przebadania!
Zachętą do rozmowy nie jest także takie doroczne organizowanie spotkań z mieszkańcami, by pytania na forum publicznym - przy obecności współmieszkańców i mediów, mogły paść po półtorej godziny. W tym roku specjalnie spojrzałam na zegarek. Na Stawkach zaczęliśmy pytać o 19.30, zaś spotkanie rozpoczęło się punkt 18. Rezultatem była moja wydłużająca się z minuty na minutę lista pytań, bo swoje karteczki zostawiali mi sąsiedzi i znajomi, którzy wychodzili w trakcie, wzywani licznymi obowiązkami.
Do dialogu nie zachęca także stwierdzenie, że miasto już rozmawiało z mieszkańcami na temat tego czy innego tematu, że konsultacje się już odbyły, że rozwiązanie to jest zgodne z długofalowymi planami miasta. Ja rozumiem toruński fenomen zasiedziałości - od tylu lat wszak w mieście u sterów pozostaje ta sama ekipa. Ale świat się zmienia, idzie (jeśli nie biegnie) do przodu, ewoluują koncepcje na rozwój miast, a plany są po to, żeby je zmieniać. W Toruniu mamy tak wielu nowych mieszkańców - oni mogą mieć nowy pomysł na to, w jakim mieście chcieliby żyć, mieszkać, sprowadzać na świat dzieci, rozwijać pasje i zainteresowania. Oni również chcą mieć coś do powiedzenia! A może też długoletni mieszkańcy ruszyli w świat, rozejrzeli się trochę, popatrzyli, że można inaczej i mają swoje pomysły?
Warto rozmawiać - póki jest wola i chęć ze strony mieszkańców. Bo w przeciwnym razie może się zdarzyć, że nie tyle nie pójdą do urn kolejny raz. Nie. Raczej spakują walizki i wyjadą szukać szczęścia i zrównoważonego rozwoju tam, gdzie będą słyszani, a ich chęć rozmowy będzie przekuwana na wspólne plany, spójną wizję. Czego raczej sobie i Państwu nie życzę - a jak będzie? Zobaczymy.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz