Jako mała dziewczynka myślałam, że opowieści mojej babci o charakterze porodu na polskiej porodówce należy włożyć między pożółkłe powieści grozy. Jako 22-letnia kobieta musiałam skonstatować, że PRL-owski horror ciągnie się niczym wizyta na pierwszym lepszym SOR-ze i chcąc nie chcąc, jeszcze mi przyjdzie wziąć w nim udział. Pragnę opowiedzieć co nieco o tym, jak wygląda poród na współczesnej porodówce oraz o perypetiach z NFZ-etem w 1. i 2. roku życia dziecka.
Mój poród zaczął się całkiem niespodziewanie. Leżałam sobie na patologii ciąży, która połączona była z oddziałem położniczym i rekreacyjnie wsłuchiwałam się w jęki mojej współlokatorki, która od dłuższego czasu błagała, żeby ktoś do niej przyszedł, bo ona nie wie, co się dzieje. Jako że mam zadziwiającą zdolność empatii, po chwili błagałyśmy o to w dwugłosie, bo ja również dostałam skurczy.
Dwóch podduszonych noworodków chyba nie dałoby się łatwo zignorować, toteż w końcu pojawiła się górująca postać herszt-lekarki w stroju ratownika medycznego. Puściła nam wiązankę, żebyśmy nie zawracały jej stetoskopu i zawołały ją, gdy dzieci już będą na świecie, bo ona obsługuje dziś dwa dyżury, a tam, na dole, dopiero jest cyrk. W międzyczasie odeszły mi wody i wszystko pływało. Kołysząc się na szpitalnym łóżku jak na weneckiej gondoli, wyjaśniłam jej, że to 34. tydzień ciąży, więc wypadałoby mnie zbadać, bo raczej niż na dziecko martwe nastawiłam się na dziecko żywe. Pani doktor za nic miała moje wybujałe marzenia i nie chciała odstąpić, ale na salę wparowali moi Rodzice i Anioł Pański zstąpił prosto do szpitala. Wybudzono dyżurnego lekarza i to on przejął ster.
Cesarskie cięcie nastąpiło o godzinie 3.25. Kilka minut po godz. 7 poczułam, jak jakaś kobieta po czterdziestce bezceremonialne wyjmuje moją pierś z koszuli i z całej siły ugniata ją, przystawiając do niej plastikowy pojemnik. Jako że po minionej nocy w owym szpitalu, którego Imienia Lepiej Nie Wymawiać (nie, nie chodzi o Toruń) nic mnie już nie mogło zadziwić, powstrzymałam się od tradycyjnego „Co znowu?” i zastąpiłam je uprzejmym: „W czym mogę Pani pomóc?”
Kobieta ta była tzw. laktatorką i z powodzeniem mogłaby zrobić karierę w windykacji. Gdy dotarło do niej, że nie wyciśnie ze mnie nawet kropli pokarmu, wyjęczała z wyrzutem: „Mama, nie kochasz swojego dziecka!” Jako że już kochałam swojego syna, mimo iż nie było dane mi go jeszcze potrzymać, przez następne pięć tygodni wprost wychodziłam ze skóry, aby wydrzeć z siebie ten pokarm.
Nadzorowana przez trzy fanatycznie usposobione kobiety podłączałam się pod coś, co było zasilane prądem i wyglądało jak samochodowy akumulator. Odpuściły dopiero wtedy, gdy wraz ze strumieniem mleka trysnął mi z piersi strumień krwi. Jak miałam wykryć potem (prywatnie i na własną rękę, jako że dziecko przeszło Martwicze Zapalenie Jelit i przeleżało ponad miesiąc w szpitalu, z którego mnie wypisano, „bo zajmowałam łóżko”) przyczyną dolegliwości F. była nietolerancja laktozy, czyli nie był w stanie przetrawić ani mojego mleka, ani mleka modyfikowanego. Musieliśmy posiłkować się preparatem żywieniowym, którego puszka (przed wydaniem pisemnej diagnozy) kosztowała 120 zł.
Jako że na kanwie moich odczuć mogłabym napisać powieść gotycką - a to jest felieton - ograniczę się do losowej listy trudności młodego rodzica:
Dziś jestem mamą niemal dwuipółletniego syna i moja przygoda z NFZ-etem wciąż trwa. F. ma podejrzenie zaburzeń sensorycznych, mówi po chińsku i wymaga współpracy ze specjalistami. Oczekiwanie na diagnozę w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej trwa jedyne dwa miesiące, jednak na pojedynczą wizytę u logopedy czeka się znacznie dłużej. Prywatnie jest niewiele lepiej, bowiem zdeterminowani rodzice chyba wzięli się za drukowanie banknotów, aby sprostać wyzwaniom.
Ile wynosi przeciętna pensja? Ile kosztuje nieprzeciętne dziecko? Jaki jest koszt wynajmu najzwyklejszego mieszkania? Ile kosztuje prywatny żłobek, który generuje dodatkowe choroby i jeszcze większe koszty? Najlepszy biologiczny wiek, aby zajść w ciążę mieści się w przedziale od 20 do 24 lat. Najlepszy polski wiek, aby zajść w ciążę, to mgliście nieokreślone „kiedyś”.
hecer11:26, 18.05.2017
6 0
Ostatnie dwa zdania - świetna konkluzja. Cały tekst smutny i prawdziwy. Świetnie napisany. 11:26, 18.05.2017