Zamknij

Przemysław Semczuk o swojej książce: "Splotłem ze sobą dwie różne historie i to zagrało"

14:04, 17.07.2018 Rozmawiał: Adrian Aleksandrowicz Aktualizacja: 15:13, 17.07.2018
Skomentuj fot. nadesłane fot. nadesłane

Najnowsza książka Przemysława Semczuka - "Tak będzie prościej" - zbiera bardzo pozytywne recenzje. Tym razem znany reportażysta nie trzyma się kluczowo faktów i pozwala sobie na odrobinę literackiej fikcji. Jak autor wraca do sprawy, jaką opisał na łamach prasy 18 lat temu?

Przemysław Semczuk - polski dziennikarz, publicysta i pisarz. Publikował m.in. w Newsweeku, Wysokich Obcasach Extra czy Wprost. Jest autorem kilku docenianych reportaży. Wydana w 2018 roku "Tak będzie prościej" to jego pierwsza powieść.

Dlaczego teraz literacka fikcja? Do tej pory dałeś się poznać jako autor reportaży, badacz szczególnie PRL-u, teraz historia nie do końca prawdziwa...

- Ta prawdziwa historia, która się wydarzyło była ciekawa, ale nie miała takiej nośności, żeby napisać reportaż. Nawet gdybym w jakiś sposób próbował to naciągnąć do rozmiarów książki, to prawdę mówiąc żaden wydawca nie zdecydowałby się tego wydać. To prawdę mówiąc na tyle marginalna i regionalna sprawa, że raczej czytelnicy na drugim końcu Polski nie byliby zainteresowani tym tematem. Sprawa zabójstwa Tadeusza Stecia nigdy nie została rozwiązana i to dało mi możliwość wplecenia w tę historię wątków fikcyjnych, wszystko żeby tę opowieść ubarwić

Ile w książce jest fikcji a ile faktów?

- Trudno to jednoznacznie powiedzieć. Prawdziwy jest trup i sprawa śledztwa, a nawet i pierwszy podejrzany. Jednak połączyłem to z innymi sprawami. Na przykład wątek przemytu złotych monet też jest prawdziwy, ale nie miał żadnego związku z morderstwem Tadeusza Stecia. Udało mi się spleść dwie różne historie i to zagrało. Bardzo dużo jest prawdziwych postaci - Tosiek Madejek, Anna i Henryk Czarscy, Zbyszek Pawłowski to prawdziwi ludzie.

To nie jest pierwszy tekst, jaki napisałeś o morderstwie Tadeusza Stecia, wracasz do tej sprawy po latach. Kiedy pojawił się pomysł, aby tę sprawę opisać w książce?

- Na końcu książki przytaczam swój artykuł z Newsweeka. Już od wtedy nosiłem się z zamiarem, aby napisać coś więcej. Tego materiału miałem dużo więcej niż na artykuł. Było go jednak za mało na reportaż. Myślałem jak to zrobić, cały czas to przekładałem. Stwierdziłem jednak, że nie ma co czekać i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Jak różniła się praca nad powieścią "Tak będzie prościej", od tego jak powstawały twoje poprzednie książki?

- Pisze się trochę łatwiej, skoro część scen to kreacja literacka. Wiele zależało wyłącznie od mojej wyobraźni, nie musiałem się trzymać faktów. Jeżeli scena rozgrywa się w jakimś mieszkaniu, to mogę wymyślić, jak ono wyglądało. Z drugiej strony, kiedy piszę, że wsiadali na wyciąg w Czechach, który już nie istnieje, to musiałem wiernie oddać to, jak ten wyciąg wyglądał. To zajęło mi tyle samo czasu jak w przypadku dokumentacji przed napisaniem reportażu. Szukałem na YouTubie z tego wyciągu. Kiedyś nim jechałem, ale wielu rzeczy nie pamiętałem. Pisząc tę książkę wybrałem się do archiwum sądowego. Jeszcze raz przejrzałem akta. Wszystko po to, żeby się nimi posiłkować. Dzięki temu kiedy akcja przenosi się do Gdańska, to zgadzają się dość istotne szczegóły - ten sam pokój na piętrze, jego wygląd. Dla czytelnika nie zawsze ma to znacznie, ale dla mnie tak.

Opisy w tej książce jednak mają duże znaczenie. Są bardzo dokładne i precyzyjne. Ta książka jest przede wszystkim dla tych, którzy dokładnie pamiętają początek lat 90.?

- Brałem pod uwagę, że wśród moich czytelników są osoby, które pamiętają tamte czasy. Dlatego musiałem bardzo dokładnie oddać opisy tamtej rzeczywistości. Wiele uwagi poświęciłem warstwie językowej. Starałem się uniknąć sytuacji, w której ktoś mówi: "dzięki", albo "ogarnę to", tak mówimy dzisiaj, a nie 25 lat temu. Z drugiej strony brałem pod uwagę dużo młodszego czytelnika, który urodził się na początku lat 90. i dla niego to jest czas całkowicie nieznany. Może oni słyszeli o tym, że mieliśmy inne pieniądze i wszyscy byliśmy milionerami. Ale dla nich to tylko zasłyszana historia, nie mają pojęcia, że flaszka wódki kosztowało 50 tysięcy. Dla nich lektura mojej książki to podróż w czasie do początku lat 90.

Książka to chyba słodko-gorzki obraz tamtych lat. Jak ty je wspominasz? Z nostalgią, tęsknotą, zażenowaniem?

- Nie wiem... Nie zastanawiałem się nad tym. Zajmując się reportażem historycznym nauczyłem się nie oceniać epoki, którą opisuje. To by było moje subiektywne zdanie, a ja staram się opisać rzeczywistość tak, jak wyglądała.

Przez tą powieść udało się odczarować postać Tadeusza Stecia?

- Nie sądzę. Nawet artykuł w Newsweeku, który napisałem w 2001 roku nic nie przyniósł, a trzymam się tam faktów. Jest grupa ludzi, którzy zawsze mieli jakąś swoją prawdę na jego temat i oni zdania nie zmienią. Udowadnianie, że pewne zdarzenia z życiorysu Stecia są zmyślone, że to były tylko jego konfabulacje jest bezcelowe, oni i tak wiedzą swoje. Początkowo próbowałem poprawiać informacje o Steciu w Wikipedii, po trzech dniach ktoś edytował ten wpis i usunął moje poprawki. Ktoś twierdził, że Steć pracował w Komisji Nazewnictwa, która zmieniała nazwy na Dolny Śląsku. Gówno prawda! On miał wtedy zaledwie 20 lat i skąd mógł się znaleźć w rządowej komisji? Dalej jednak gro osób twierdzi, że tak było.

W książce jest też wiele innych postaci, także fikcyjnych. Jest i komisarz Cichy. Ta postać jest wzorowana na kimś, czy to zlepek cech "dobrego gliniarza"?

- Nie wiem, czy jego możemy nazwać dobrym gliną (śmiech). Policjantów musiałem wymyślić. To nie jest tak jak u Jamesa Bonda czy Borewicza, gdzie zawsze jest sprytny gliniarz, który rozwiązuje wszystkie zagadki. W praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Nad zabójstwem Stecia pracowała powołana w tym celu grupa operacyjna licząca kilkanaście osób, ale to nie jest tak, jak nam się wydaje. Ci policjanci mieli swoją robotę a dodatkowo włączono ich do grupy. Nie byłem w stanie pisać o kilkunastu osobach, dlatego stworzyłem trzech bohaterów. Co do Cichego, kilka osób twierdzi, że wiemy o nim bardzo mało. Celowo tak skromnie opisałem jego przeszłość, chciałem żeby był nieporadny, żeby Czytelnik się więcej domyślał niż dostawał gotowe schematy. Zresztą o Plesińskim i o Małeckim wiemy równie mało. Bohater aspirant Robert Małecki nazywa się tak jak toruński pisarz. Tu puściłem oko do mojego kolegi. A Plesiński jest siostrzeńcem Teofila Olkiewicza z powieści Ryszarda Ćwirleja. To też ukłon. Autentyczne są za to postacie dziennikarzy: Kubusia Wirusa i Adama Szai. Ich opisy, biografię są prawdziwe. Chłopaki czytali książkę w trakcie jej powstawania i sugerowali, żeby zmienić prawdziwe nazwiska. "Wszyscy i tak będą wiedzie, ale zmień" - radzili. Nawet ich szefowa, która występuje epizodycznie, to też postać prawdziwa. W książce nazywa się Bożena Brylska, a naprawdę to Bożena Bryl i jest redaktorem naczelnym portalu Jelonka. Była bardzo zadowolona, że będzie w mojej książce.

Dotarły do ciebie sygnały, że po lekturze twojej książki czytelnicy wybierają się na wakacje do Jeleniej Góry?

- Jeszcze nie, ale bardzo na to liczę. Zakładam, że te opisy gór zaciekawią, zmotywują do zaplanowania wakacji w Karkonoszach. Mamy w Polsce taką rejonizację, że ludzie z Torunia częściej jeżdżą nad morze, albo do Zakopanego. Wielkopolska i Zachodniopomorskie częściej zapuszczają się w Karkonosze. Chociaż, jak byłem tam w ubiegłym tygodniu to kilka razy wdziałem tablice rejestracyjne z "CT".

Miasto jest bohaterem twojej książki?

- Jest tłem. Taki jest trend, Czytelnik lubi, jak mu się rzeczywistość zgadza. Marcel Woźniak czy Robert Małecki też opisują Toruń i starają się, aby nawet lokalizacja budki z kebabem była właściwa. Ja miałem trochę trudniej, bo akcja mojej powieści toczy się 25 lat temu. Odtworzenie tamtych realiów było dosyć trudne. Co ciekawe, panie z Książnicy Karkonoskiej znalazły błąd w mojej książce. Komisarz Cichy skręca w ulicę Bankową, mamy styczeń 1993 roku, Bankowej wtedy jeszcze nie było (śmiech). Wtedy ta ulica nazywała się 15 grudnia. Cieszę się, że Czytelnicy tak uważnie sprawdzają, co się dzieję w książce.

Marcin Wroński o twojej książce napisał, że "pokazuje ona jak młoda jest nasza poprawność polityczna". Mam wrażenie, że niewiele się zmieniło przez te 25 lat. Zgadzasz się?

- Nie, bo według mnie zmieniło się bardzo dużo. Marcin napisał kilka wersji takich blurbów, jeden był bardzo przewrotny. Napisał, że "w końcu czyta książkę, w której nie ma żadnego geja, są same pedały". W PRL-u nikt nie mówił "gej", nie było takiego określenia. Na początku lat 90. też się tego nie używało, mówiono "pedał". Dzisiaj to słowo funkcjonuje tylko w konkretnym środowisku. Jeśli jeden gej do drugiego mówi per "pedale" to jest to akceptowalne, ale jeśli osoba spoza środowiska LGBT tak powie, to jest to inwektywa. Dzisiaj jesteśmy bardziej poprawni politycznie. Warto znaleźć polskie filmy czy seriale z początku lat 90. Ta rodząca się nowa rzeczywistość trochę dzisiaj śmieszy. Nagle wszyscy stali się biznesmanami, uwierzyli w ten nowy kolorowy świat. Podejrzewam, że oni też uśmiechnęliby się na wspomnienie swoich zachowań.

Czyli dosyć sporo się nauczyliśmy przez te 25 lat?

- Bardzo dużo się zmieniło. Ostatnio szczególnie (śmiech).

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%