Zamknij

Liderka Nowoczesnej: "Startuję do Sejmu, żeby przejąć władzę w Toruniu za trzy lata. Musimy być bardzo silni"

12:00, 01.10.2015 Rozmawiał Wojciech Giedrys
Skomentuj Joanna Scheuring-Wielgus z wykształcenia jest socjolożką i manadżerką ds. zarządzania kulturą w strukturach Unii Europejskiej. Jest prezesem Fundacji Win-Win, która wspiera artystów i działania kulturalne (fot. nadesłane) Joanna Scheuring-Wielgus z wykształcenia jest socjolożką i manadżerką ds. zarządzania kulturą w strukturach Unii Europejskiej. Jest prezesem Fundacji Win-Win, która wspiera artystów i działania kulturalne (fot. nadesłane)

- Jeśli pozwalasz na to, żeby ktoś traktował cię jak szmatę, to będziesz tak traktowany. Ja się Michała Zaleskiego nie boję - wyznaje w rozmowie z "Dzień Dobry Toruń" Joanna Scheuring-Wielgus, liderka listy Nowoczesnej w okręgu toruńsko-włocławskim i szefowa Czasu Mieszkańców w radzie miasta. 

Jak to jest, że w Internecie nie lubi cię tyle osób? Im wspinasz się wyżej, tym wzbudzasz więcej emocji, więcej wokół ciebie jest hejterów.

- Nie mam pojęcia, że tak jest. Dowiaduję się o tym od ciebie. Nie czytam komentarzy, nie mam na to czasu. Być może to zwykła zazdrość, a być może jestem dla kogoś niewygodna. Być może komuś się nie podoba to, że weszłam do rady miasta. Być może komuś nie podoba się to, że jestem niezależna i zagrażam obecnemu status quo. Że głośno mówię o nieprawidłowościach i braku transparentności. Jeśli komuś zagrażam, to zaczyna atakować i próbować dyskredytować mnie. Ale jestem silną osobą, która dosyć dużo w życiu przeszła i generalnie nie przejmuję się anonimowymi komentarzami. 

Takie pewne siebie osoby mają trudniej?

- Nie wiem, czy to jest pewność siebie. Na pewno jestem silną osobą. A wzięło się to nie tylko z bagażu moich doświadczeń, ale też wychowania, które zaszczepili mi rodzice i wsparcia, jakie dają mi najbliższe osoby. Rodzice bardzo dbali o to, abyśmy byli zaradni, samodzielni i niezależni. A moja rodzina i przyjaciele są dla mnie wsparciem na co dzień. To wszystko daje mi siłę do podejmowania trudnych wyzwań i dążenia do celu. Zdaję sobie sprawę, że w naszym społeczeństwie sukces jest odbierany negatywnie. Ludzi wkurza nawet to, jak mówię, że jestem szczęśliwa lub że jestem kobietą sukcesu. 

Wypada być skromnym. Od dziecka jesteśmy uczeni skromności.

- Miejsce, w jakim teraz jestem, wypracowałam sobie moją ciężką pracą. Prawda jest taka, że przez 43 lata niczego nie dostałam za darmo. Do wszystkiego doszłam sama. Ciężką pracą. Ale też tym, że mam szczęście do ludzi i nigdy nie pracuję w pojedynkę, tylko zawsze w zespole. Niezależnie, co wykonuję. Uważam, że lider sam jeden sobie nie poradzi. Wyznaję od wielu lat zasadę win-win.

Czy takim przełomem w twoim życiu było odejście z korporacji?

- To był proces. Przełomem była śmierć Jacka, mojego pierwszego męża. To był moment, kiedy usiadałam z kartką papieru i przeanalizowałam dotychczasowe życie, spisałam po jednej stronie to, czego nie chcę dla mojego syna, a co chcę - bo zostałam wówczas sama z moim synem Jasiem. Nie zważając na to, co powiedzą inni, zaczęłam realizować ten plan. Dlatego że sama byłam dzieckiem, któremu zmarł ojciec. Dokładnie wiedziałam, co wtedy czułam, więc stwierdziłam, że nie chcę na pewno tego zafundować mojemu synowi.

Ile miałaś lat wtedy, gdy doszło do tego wypadku?

- 29. Jaś miał trzy lata. Jacek zginął nagle. Świat się przewartościował. To był punkt zwrotny, który zmienił moje myślenie o życiu. Chociaż ja zawsze byłam osobą, która szła do przodu. Byłam na przykład najlepszą uczennicą w podstawówce. I moją pierwszą dużą porażką, na którą kompletnie nie byłam przygotowana, było niedostanie się na studia. Zdawałam na filologię polską, bo chciałam zostać dziennikarką. Wszyscy w mojej rodzinie się dziwili: „Aśka nie zdała? Ale jako to? Ona?” To był dla mnie megastrzał w policzek. Wtedy pomyślałam sobie, że ta filologia polska nie była dla mnie. I rok przeczekałam. Pracowałam wtedy w nieistniejącym już hotelu Kosmos jako telefonistka i zastanawiałam się, co chcę dalej robić ze swoim życiem.

Wybór padł na socjologię.

- Socjologia była wtedy elitarna. Fajni ludzie tam byli. Dostałam się na nią z drugą lokatą. U mnie w domu przed tą filologią polską panowało przeświadczenie, że „Aśka to sobie poradzi”. Nikt się specjalnie nie martwił, czy na przykład zdam maturę. Strasznie mi to ciążyło. Rodzice jakoś nie za bardzo wierzyli, że mi może się nie udać. Kolejnym megastrzałem była śmierć Jacka, której nikt nie zaplanował, nikt się tego nie spodziewał. 

Jaka była twoja pierwsza myśl?

- Że teraz moje życie nie ma sensu. Ale mam duże szczęście do ludzi. W dniu śmierci moja przyjaciółka ze Szczecina wzięła urlop w pracy i przyjechała do mnie na miesiąc, żeby być ze mną w domu. Byłam pilnowana wtedy przez całą dobę przez przyjaciół, żebym nic sobie nie zrobiła, żebym sobie poradziła. To był bardzo ważny czas dla mnie, który zweryfikował przyjaciół i ludzi, którzy byli wokół mnie i Jacka. Z Jackiem stanowiliśmy bardzo czarno-biały związek. Byliśmy obydwoje ogniem. Jak się kochaliśmy, to na maksa. Jak się kłóciliśmy, to też na maksa. Ale bardzo się kochaliśmy. To bardzo ważna osoba w moim życiu, którą mam w sercu do dzisiaj. Po śmierci Jacka pewien ksiądz, przyjaciel mojej rodziny, usiadł ze mną i przeprowadziłam z nim jedną z najważniejszych rozmów w życiu. Sześciogodzinną. Na różne tematy. Mówił mi: „Słuchaj, tu jest pełno ludzi, którzy chcą zobaczyć, że po śmierci Jacka jesteś w stanie żyć dalej. Że jesteś w stanie sobie poradzić. Po prostu pokaż im to”. Wyniosłam z tej rozmowy też to, że najważniejsze jest, aby być dobrym człowiekiem. 

Co wtedy postanowiłaś?

- Że zrobię wszystko, żeby Jasiowi było dobrze. Napisałam sobie na kartce, że na przykład pieniądze, które dostanę z ubezpieczenia, od razu wydam na remont, zmienię wszystko, obetnę włosy - bo nosiłam wtedy długie włosy. Długa była ta lista zmian.

Ale zeszłaś na drugi plan?

- Wtedy tak. Jachu był dla mnie najważniejszy. Napisałam też na tej kartce, że już nigdy nie zobaczy mnie płaczącej, że zawsze będę chodziła ubrana kolorowo, że będę zadowolona i szczęśliwa. Po wielu latach mogę powiedzieć, że zrealizowałam ten plan. Kosztowało mnie to psychicznie bardzo dużo, bo rzeczywiście ukrywałam przed Jachem te prawdziwe uczucia, płacząc wieczorami. Nie skorzystałam z pomocy psychologów, bo nie chciałam. Tumult nagromadzonych uczuć wybuchł po roku od śmierci Jacka. Ale wtedy w gronie moich znajomych i przyjaciół był już Piotr. Był jednym z kolegów, którego poznałam przez przypadek. Pracował razem ze mną w firmie Toruń Pacific. Pamiętam, jak wpadłam kiedyś spóźniona na jakieś szkolenie. Szukałam wolnego miejsca. Aż w końcu je znalazłam koło Wielgusa. Zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu. Normalnie. Po kilku miesiącach byliśmy już przyjaciółmi. Potrafiliśmy rozmawiać całymi godzinami. Piotr miał też świetny kontakt z Jasiem, przychodził do nas i bawił się z nim. 

A kiedy coś do niego poczułaś?

- Piotr latał wtedy na paralotni. Zadzwonił do mnie jego przyjaciel i powiedział, że Piotr miał wypadek. Wtedy sobie uświadomiłam, że zależy mi na tym gościu. To ciężko wytłumaczyć, co się dzieje, jak kochasz jednego faceta, którego już nie ma i nagle pojawia się ktoś inny, kto staje się dla ciebie ważny, a Ty nie przyjmujesz do wiadomości, że ci może na nim zależeć.

To trochę jak zdrada?

- Tak. Człowiek z początku sobie z tym nie radzi. Nie wierzę w nadprzyrodzone sytuacje, ale w tamtym czasie Jacek kilka razy pojawił mi się w snach i jestem przekonana, że przyszedł do mnie i ze swoim szelmowskim uśmiechem powiedział: „Mała, wyluzuj, to jest fajny facet”.

Czyli w coś tam wierzysz.

- Wierzę, że coś jest, ale nie chcę tego nazywać. Jestem bardziej filozoficzna. Wierzę też w to, że pewne rzeczy stają się po to, aby inne mogły się wydarzyć. Jesteśmy z Piotrem już 13 lat i to jest moja druga połówka. 

A jak więc było z tą ucieczką z korporacji?

- Trzy miesiące po rozpoczęciu pracy w Toruń Pacific zginął Jacek. Zostałam sama. Musiałam sobie finansowo poradzić. Powiedziałam sobie, że jeżeli mam tam być przez jakiś czas, to muszę znaleźć sposób na moje bycie tam w środku. Wymyśliłam sobie, że będę kaowcem. Że będę angażować ludzi w życie kulturalne. Robiłam to przez 12 lat. W ogóle to miałam bardzo dobrą pracę. Najpierw pracowałam w marketingu i na rynek wprowadzałam produkty, które teraz dzieci jedzą na śniadania. Potem przeniosłam się do PR i prowadziłam serwis konsumenta. Rozmawiałam z konsumentami z całej Polski i odpowiadałam na ich bolączki.

Tłumaczyłaś, dlaczego płatki śniadaniowe są mniej chrupiące?

- Tak. Albo dlaczego są w opakowaniach robaki.

Dlaczego są robaki?

- Czasami się zdarzają. Bo opakowania są źle przechowywane w sklepach. Producent nie ma na to wpływu. Wiesz, że robak potrafi przejść przez zamknięte opakowanie? Nawet mysz potrafi się prześlizgnąć.

Obok tego była też działalność kulturalna.

- Byłam od zawsze związana z Teatrem Wiczy. Moja siostra była aktorką u Wiczy. Byłam w środowisku kulturalnym. Mam tak, że jeżeli nie czuję czegoś w 100 proc., to po prostu w to nie wchodzę. A jak poczuję, to wchodzę całą sobą. Tak było z moją działalnością kulturalną. Wiedziałam, że któregoś dnia odejdę z korporacji. Z roku na rok zaczęłam się coraz bardziej angażować w kulturę. Później było tak, że robiłam to niemal 24 godz. na dobę. Miałam plan, że w 2008 r. położę papiery i powiem, że odchodzę. Że już nie chcę mieć etatu i chcę iść na żywioł. Że to jest moje życie i chcę o nim decydować. W 2008 r. będąc w ciąży z Olkiem, nastąpił wybuch w moim domu.

Dosłownie?

- Dosłownie. Wybuch gazu, który jakimś cudem przeżyłam. Miałam zagrożoną ciążę. Lekarz kazał mi leżeć w szpitalu. Powiedział do mnie: „Pani sobie zrobi teraz taki Ciechocinek”. W rezultacie wybuch bardzo skomplikował nasze życie i finansowo, i organizacyjnie. Trzeba było odbudować dom, tułać się po mieszkaniach. Teraz mamy dwa kredyty. Długa sprawa w sądzie. Brak wypłaty ubezpieczenia. Masakra. I pewnego dnia siedząc wieczorem i rozmawiając, stwierdziliśmy z Piotrem, że albo zrobimy to teraz, albo nigdy. Najpierw odszedł Piotr, ja dwa miesiące później. Mamy bardzo dobre relacje z prezesem Toruń Pacific. Powiedział, że miał dwóch wariatów w firmie. Akceptował nasze dodatkowe fanaberie, dopóki wywiązywaliśmy się ze swojej pracy. Wyszłam z pracy 27 kwietnia i poczułam, jak mi z pleców spada 12 lat pracy w korpo, do której się nie nadawałam. Przeszłam pieszo w kierunku pl. św. Katarzyny i nagle okazało się, że o 12 bije tam dzwon w kościele garnizonowym. Stałam taka zdziwiona i myślałam, że przez te lata w ogóle o tym nie myślałam, że świat był gdzieś obok. Poszłam do CSW, zadzwoniłam do ludzi z fundacji i powiedziałam tak: „Jest godz. 13, zapraszam na spotkanie, teraz dopiero będzie robota”. I poszło.

Skończyły się jednak regularne pensje.

- Ale wcale nie czułam się z tym źle.

Ale zaczęła się gonitwa.

- I wciąż trwa. Teraz to już jest maraton.

Czyli nie od pierwszego do pierwszego, ale od zlecenia do zlecenia.

- Tak. Nigdy w życiu nie dam się wsadzić w taki korporacyjny układ. Nie chcę, aby ktokolwiek mówił mi, co i kiedy mam robić. Chcę być wolnym człowiekiem, bo wolność jest najważniejsza. Wiem, że to są slogany. Ale odbijanie się z identyfikatorem o 8 rano, a później o 16 to w ogóle nie jest moja bajka.

To nie była praca na twoje konto.

- Dokładnie. Teraz jestem sama swoim szefem, pretensje mogę mieć tylko do siebie, wkurzać się mogę na siebie, krzyczeć mogę na siebie, wymagać mogę sama od siebie.

A dlaczego zdecydowałaś się wejść w politykę?

- W politykę weszłam, kiedy dostałam dowód osobisty do ręki. U mnie temat polityki był zawsze gorący. Dużo się o tym u nas w domu rozmawiało. Zawsze byłam tym zainteresowana. Śledziłam wszystko. Rozmowa o polityce była zawsze gorącą, ale merytoryczną dyskusją.  A w kulturze bicie głową o mur i rozmowy z włodarzami i dyrektorami instytucji nie przyniosły skutku. Było grono ludzi z innych obszarów, którzy mieli podobne plany i spostrzeżenia. Stwierdziliśmy, że to robimy. To nie była decyzja z wkurzenia, tylko z niemocy. Wkurzenie przyszło później, jak już weszłam do rady miasta. Decyzja, aby stworzyć Czas Mieszkańców, kiełkowała już od 2007 r. Już wcześniej o tym rozmawialiśmy. Moim zapleczem merytorycznym jest przede wszystkim mój mąż. Cały czas analizujemy, rozmawiamy. Piotr nigdy nie chciał startować w wyborach, choć były momenty, że to rozważał. Cały pomysł z Czasem Mieszkańców i to jak to zrobić, to był pomysł Piotra i Pawła Kołacza. To się wszystko działo w naszym mieszkaniu. Te rozmowy, burze mózgów. Aż w końcu stwierdziliśmy, że to zrobimy. Bo nikt inny tego w Toruniu nie zrobi. 

Od 2007 r. byłaś szykowana na kandydatkę na prezydenta Torunia?

- Piotr kompletnie nie brał mnie pod uwagę jako kandydatkę na prezydenta Torunia. Ja również siebie nie brałam. Pisałam całą strategię PR-marketingową dla kandydata, nie wiedząc jeszcze dla kogo to piszę. Początkowo głosy, abym startowała, przyjmowałam jako żart. Ale obserwując sytuację polityczną w Toruniu, widząc, jak działa Michał Zaleski i polityka w naszym mieście, rozpisując na wielu kartkach, jak to ma wyglądać, wyszło, że to ja najbardziej pasuję do roli kandydatki. Nikt się nie sprzeciwił, a nawet wywołało to pewien entuzjazm. A ja stwierdziłam, że w to wchodzę i wykonam tę robotę.

Ale miałaś być tylko kandydatem, a nie prezydentem?

- Wiedziałam, że nie mam szans z Michałem Zaleskim. Ale nie o to chodziło. To dłuższy proces.

Te ponad 10 tys. głosów...

- Dokładnie 10552.

I ponad 17 proc. głosów podziałały na ciebie pozytywnie?

- Bardzo pozytywnie. Jestem osobą, którą nie podnieca się sondażami i wynikami. Stoję bardzo twardo stopami na ziemi. Przypuszczałam, że dostanę 6 proc. Głosy od ludzi kultury.

Dostałaś prawie tyle samo głosów, co kandydat PO w 2010 r.

- Nie patrzyłam tak na to. Ten wynik był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem.

Wzmocnił cię?

- Nie. Jak odnoszę sukces, to nie pławię się w nim. Wręcz przeciwnie - dystansuję się. Idę dalej. Nie myślę o tym. Totalnym zaskoczeniem było dla mnie to, jak weszliśmy do rady miasta i zostaliśmy radnymi - żartowałam sobie, że zobaczyłam poświatę, którą roztaczają inni ludzie wokół radnych: „O matko, jesteś teraz radną, jaka ty jesteś ważna”. Nie czuję się jakaś specjalna, ważna i wyjątkowa z tego powodu, że zasiadam w radzie miasta.

Czy w Toruniu w ogóle radni są ważni?

- Tak myślą niektórzy mieszkańcy. Że radny to ktoś. Ale ja mówię im: „Jestem normalna, mówicie do mnie normalnie, nic się nie zmieniło”.

A co w Toruniu może radny? Może dużo?

- W naszym mieście radny nie może prawie nic. Chyba że jest pracowity.

Kiedy poczułaś to zderzenie ze ścianą? Dzień po wyborach?

- Opowiem ci taką sytuację. Był pierwszy miesiąc po wyborach. Wszyscy klaszczą i piją szampana. Uroczyste sesje. Wszyscy klakierzy prezydenta całują mnie po rękach. Teatr. Tylko jedna osoba mi nie pogratulowała. To był wiceprezydent Rasielewski.

Który przegrał z tobą w wyborach prezydenckich.

- Podszedł do mnie dopiero po dwóch miesiącach. Spotykaliśmy się z innymi klubami. Pytali nas, co chcemy zrobić. Jak powiedziałam, że zależy nam na tym, żeby przywrócić rangę radnego, żeby radny to była osoba, która decyduje i ma wpływ, kolega z innego klubu powiedział: „Tak, tak. My też chcemy. Bo wiesz jak my się czujemy, jak idziemy na jakąś imprezę i nie ma dla nas krzesła, dla radnego?” To jest załamujące.

Czy radni koalicji traktują was poważnie?

- Nikt oprócz Michała Zaleskiego nie traktuje nas poważnie. Jako jedyni jesteśmy zaangażowani w to, co robimy. Merytoryczni. Czytamy projekty uchwał. Pytamy się. Mamy bardzo dobry kontakt z urzędnikami. Głośno tego nie mówią, ale na ucho często powtarzają nam: „Lubimy was. Mamy więcej pracy, ale was lubimy”. Koalicjanci tylko raz z nami chcieli rozmawiać, jak na początku kadencji była dyskusja na temat podwyższenia diet. Łazili za mną wszyscy. Wtedy powiedziałam tak: „Słuchajcie, według mnie dieta radnych powinna być podwyższona o 100 proc., bo to bardzo ciężka robota, ale dopóki Czas Mieszkańców jest w tej radzie miasta i wy, to ani grosza nie podwyższymy diety radnego. Bo tylko my pracujemy, a wy nic nie robicie”.

Czy prezydent Zaleski traktuje radnych jak partnerów? Albo inaczej: czy radni koalicji chcą być traktowani jak partnerzy?

- Przez 12 lat pracowałam w Toruń Pacific z Wojciechem Sobieszakiem. To osoba bardzo podobna do Michała Zaleskiego. Prezydent to normalny człowiek. Starszy pan, który jest prezydentem. Jeśli pozwalasz na to, żeby ktoś traktował cię jak szmatę, to będziesz tak traktowany. Ja się Michała Zaleskiego nie boję. Kiedyś jedna z osób w urzędzie powiedziała, że nikt nigdy nie rozmawiał z prezydentem tak jak pani. Czego mam się bać? Czy ten człowiek coś mi zrobi? Radni koalicji boją się z nim rozmawiać.

Prezydent odkleił się od rzeczywistości? Ostatnio fuknął na dziennikarkę TVP Bydgoszcz, że najpierw podeszła do ciebie na korytarzu w urzędzie miasta z prośbą o opinię w sprawie konkursu na dyrektora CSW, a dopiero potem do niego.

- To właśnie jeden z takich przykładów odklejenia się od rzeczywistości. Doceniam jednak jego pracę. Jest dobrym politykiem. Ale ja nie jestem gorsza od niego. I ludzie, z którymi pracuję, nie są gorsi od niego. Michał Zaleski jest samotnym liderem. I to jest jego błąd. Otoczył się osobami, które nie są ekspertami w swoich obszarach. Tam nie ma gry zespołowej. Tam jest gra tylko na jedną osobę. Michał Zaleski już pewnych rzeczy nie widzi.

Jak to jest być w środku? Czy jako Czas Mieszkańców macie jakieś pole manewru?

- Jest bardzo ciężko. Ale jednak trochę da się zrobić.

Cały czas jesteście jednak w jakieś politycznej grze rozgrywanej przez Michała Zaleskiego.

- Michał Zaleski nic nam nie daje. To, co udało nam się już zrobić, to jest efekt przekonania prezydenta do naszych racji. Jestem przekonana, że nasz program bardzo się podoba Zaleskiemu. Wiele naszych pomysłów i rozwiązań mu wytłumaczyliśmy, bo niektórych kwestii nie rozumiał. Niektóre udało się wprowadzić do tegorocznego budżetu. Pewne rzeczy da się zrobić, jak jesteś nawet w kilka osób w radzie. Nie udało się np. przegłosować koalicji przekazania miejskiego targowiska firmie Toruńskie Sukiennice. To była nasza zasługa. Ciężka praca.

Proces decyzyjny w radzie miasta jest specyficzny. Tam nie ma miejsca na grę w pojedynkę. 

- Dlatego trzeba grać zespołowo i Czas Mieszkańców jest takim zespołem.

Ale koniec końców autorem projektu uchwały zostaje prezydent.

- To powinno przebiegać inaczej. Ale jeżeli prezydent realizuje punkty z naszego programu, to ja się z tego cieszę. Nam zależy na tym, aby to miasto funkcjonowało przez następne lata, kiedy prezydenta już nie będzie i będzie ktoś inny.

Coraz głośniej w mieście się mówi, że kolejnym prezydentem Torunia będzie marszałek Piotr Całbecki. 

- Jeśli tak się stanie, to będzie to tragedia dla Torunia.

Dlaczego? Bo nigdy nie będzie taki jak Zaleski?

- Nie, bo Piotrowi Całbeckiemu władza uderzyła do głowy. Nie znam drugiego tak nietransparentnego urzędu jak marszałkowski. Obserwuję poczynania marszałka z przerażeniem. Zero etyki. Już nawet sami politycy PO mówią mi, że marszałek oderwał się od rzeczywistości i że to się może źle skończyć dla tej partii w przyszłości. Ale Piotr Całbecki chyba się tym nie martwi bo widzę, że w dyskusjach bronią go głównie politycy PiS. Tymczasem Toruń potrzebuje innego zarządzania. Większego wpływu mieszkańców na rozwój miasta i wydawanie pieniędzy. Wyzwolenia energii mieszkańców, a nie kolejnych układów. Mam nadzieję, że pewnych zmian prawnych zwiększających miejską demokrację uda się zmienić w przyszłym parlamencie.

Teraz startujesz z pierwszego miejsca z listy Nowoczesnej. 

- Nie planowałam iść do parlamentu. Któregoś dnia zadzwonił do mnie Ryszard Petru. Nie znaliśmy się. Poleciła mnie Szkoła Liderów. To była jedna z najlepszych szkół, która mnie ukształtowała. Skończył ją m.in. prezydent Słupska Robert Biedroń. Petru opowiedział mi o swoim pomyśle. To, co wydarzyło się w Toruniu, czyli wejście do rady miasta Czasu Mieszkańców związanego z ruchami miejskimi, zostało świetnie odebrane w Polsce. Opowiadałam o tym w Senacie. Petru powiedział, że chce zrobić coś podobnego na skalę ogólnopolską. Zgodziłam się pomóc. Nikt z nas nie planował startu do parlamentu. Zajęłam się programem dla kultury. Piotr programem dla miast i budowaniem struktur w naszym regionie. Decyzja o starcie przyszła później. Zastanawialiśmy się nad tym długo w gronie przyjaciół, rozmawialiśmy w Czasie Mieszkańców.

Z powodu tego politycznego zaangażowania odeszła z klubu Magdalena Olszta-Bloch?

- Nie odeszła z tego powodu. Wykorzystała sytuację. Życzę Magdzie jak najlepiej. Ale zobaczymy za trzy lata jak bardzo jest niezależna. Magda nie wytrzymała ciśnienia. Polityka jest dla twardych ludzi, którzy nie przejmują się ciosami, które padają na ciebie z różnych stron. Jeżeli chcesz coś zrobić i zmienić, trzeba iść do przodu. Politykiem byłam zawsze, ale teraz jestem czynnym politykiem.

Czas Mieszkańców stracił ten impet sprzed roku. Ile osób odeszło?

- Pięć. To normalne, że w organizacjach politycznych dochodzi do różnicy zdań. W Czasie Mieszkańców jest kilkadziesiąt osób, z czego ok. 30, które są czynnie zaangażowane. Część z nich wspiera mnie w kampanii wyborczej w Nowoczesnej. Z ruchów miejskich w Polsce startujemy z bardzo różnych list: Nowoczesnej, Kukiza, Razem, Zjednoczonej Lewicy. Nikt nie startuje z PO i PiS. Bo to są partie, z którymi od lat walczyliśmy o sprawy miejskie. Jeśli uda nam się wszystkim wejść do parlamentu, to będą to nowi, zupełnie inni ludzie, dla których podstawą jest rozwój lokalnych społeczności.

A jak widzisz siebie za trzy lata?

- Wybory samorządowe w Toruniu za trzy lata będą bardzo ciekawe. Jestem przekonana, że Czas Mieszkańców zdobędzie osiem mandatów.

A prezydenta?

- Tak, będzie mieć kandydata na prezydenta.

Rada miasta ci się już znudziła?

- To nie jest tak. Wręcz przeciwnie. Jednak w obecnej sytuacji więcej dla miasta mogę zrobić będąc w parlamencie, a na moje miejsce w radzie wejdzie Kuba Gołębiewski z Czasu Mieszkańców, który jest radnym okręgu Bydgoskie Przedmieście i w działalności społecznej jest związany z Pracownią Zrównoważonego Rozwoju.

Zdecydowałaś się jednak wystartować w konkursie na dyrektora Teatru Horzycy?

- Został rozpisany konkurs na dyrektora teatru, bo Jadwiga Oleradzka nie dostała przedłużenia kontraktu. Środowisko teatralne obawiało się, że to będzie ustawka. Stwierdziłam, że muszę tam być w środku. Wiedziałam, że nawet jeśli będę najlepsza, to nie wygram. Bo Całbecki do tego nie dopuści. Najlepszy okazał się Wicza i dyrektorem nie został…

Start do parlamentu to kolejny konkurs?

- Żeby przejąć władzę w Toruniu za trzy lata, musimy być bardzo silni. Chcemy mieć większość w radzie miasta. Mówiliśmy o tym podczas ostatnich wyborów i nic się nie zmieniło. Nowoczesna to naturalny sojusznik dla Czasu Mieszkańców.

Czym chcesz się zająć w parlamencie? Kulturą? Pomysłami forsowanymi przez ruchy miejskie?

- Nie tylko. Chciałabym przywrócić znaczenie kultury w debacie publicznej i politycznej. Program kulturalny Nowoczesnej, który przedstawiliśmy w ostatni weekend, napisałam wspólnie z ekspertami z całej Polski. Kolejną ważną dla mnie rzeczą jest miasto. Będę lobbować, aby w samorządzie były tylko dwie kadencje dla wójtów, burmistrzów i prezydentów. Ale też takie ograniczenie powinno dotyczyć posłów. Oni wszyscy są totalnie oderwani od rzeczywistości, w ogóle nie wiedzą, co się dzieje. To ostatnio Biedroń powiedział, że dopiero jak został prezydentem, to dowiedział się, na czym polega praca w samorządzie i jakie problemy mają ludzie w miastach. Chciałabym pracować nad przyjęciem i wdrażaniem Krajowej Polityki Miejskiej, zwiększeniem uprawnień kontrolnych radnych i wpływu mieszkańców na miasta. Powinniśmy się w końcu zająć zarządzaniem w miastach. Tego nikt nigdy wcześniej nie robił. Chciałabym powołać Ministerstwo Rozwoju Miast. Ale planuję zaangażować się też w prace nad ustawą alimentacyjną. Jak rozmawiam z kobietami, łapię się za głowę. Tylko 14 proc. kobiet dostaje alimenty od byłych mężów. To mi się w głowie nie mieści. Poza tym, cieszę się, że jestem w tym tyglu politycznym, który się teraz dzieje, bo taka sytuacja zdarza się raz na 25 lat, kiedy jest symboliczna zmiana pokoleniowa jak przy wyborze Andrzeja Dudy. Duda ma 43 lata. Petru ma 43 lata. Ja też mam 43 lata.

Szkoda, że ta rewolucja jeszcze nie dotarła do regionu.

- Coś się zadziało. Pokazują to badania socjologiczne. Cieszę się, że biorę w tym udział. Niezależnie od tego, czy się dostanę do Sejmu, czy nie. Jak się nie dostanę, to się nie załamię.

To może być jedyna okazja. Nikt nie pomyślał, że sytuacja w Toruniu się tak ułoży. Że wielu kandydatów zostanie zmiecionych z list albo spadnie na dalsze pozycje.

- Ale ja nie patrzę na to jak na okazję. Ja chcę coś zrobić. To jest pewien etap w moim życiu. To pokolenie, które wchodziło po 1989 r. do polityki samorządowej i ogólnopolskiej, już odchodzi. Mamy zupełnie inne czasy. Świat się otworzył.

To jest twoje pięć minut?

- Nie patrzę na to w ten sposób. To ja jestem bohaterem swojego życia i dlatego w tym filmie chcę mieć główną rolę. Po studiach mogłam wyjechać do Londynu. Miałam kontrakt na trzy lata. Mogłam tam pracować. Wyjechałam tam, ale wróciłam. Stwierdziłam, że można mieszkając w małym mieście, działać na całym świecie. Siedząc w małym i prowincjonalnym Toruniu robię naprawdę fajne rzeczy. Wszystko, co robię, robię dla tego miasta, to moje miasto, kocham je, tutaj się urodziłam. To idealne miasto do życia. Nie zgadzam się na to, żeby ktokolwiek dla siebie je przejmował i traktował je jako prywatne. To miasto wszystkich torunian. Wszystkie działania, które robię, robię dla Torunia. Niezależnie, czy jestem w radzie miasta, czy z artystami w Pekinie - zawsze promuję Toruń. Jak będę w parlamencie, zawsze będę to robić dla Torunia.

A jakie jest twoje marzenie związane z Toruniem?

- Chciałabym, aby Starówka była centrum artystycznym, tyglem inspiracji, debiutów. Żeby to stąd wychodziły pomysły, które będą inspirować ludzi w całej Polsce. Wyobraź sobie Starówkę tętniącą życiem, pełną studentów, artystów, programistów, informatyków, grafików. Jesteśmy stworzeni na to, żeby robić coś takiego. Mamy 30 tys. studentów. Gdzie oni są jak kończą studia? Gdzie uciekają? Dlaczego nie mogą zostać tutaj? Dlaczego nie możemy mieć toruńskiej Doliny Krzemowej? Wystarczy udostępnić pustostany ludziom, którzy mają coś w głowach. Oni sami to zrobią. Bez pieniędzy z miejskiej kasy. Chciałbym, aby Toruń był miastem przyjaznym w poruszaniu się, zielonym, aby mieszkańcy poruszali się pieszo lub na rowerach, żeby korzystali z wygodnej komunikacji miejskiej, a nie z samochodów. Poszerzanie ulic jest bardzo proste. Ale to jest tak jak z wodą, im zrobisz szerszą ulicę, tym więcej samochodów na nią wejdzie. To nic nie daje. Szersze drogi i tak wypełnią się za chwilę samochodami. Trzeba pokazać ludziom, że można komunikować się w mieście zupełnie inaczej. Jak ludzie zaczną jeździć na rowerach i chodzić pieszo, będą zdrowsi. Będą ze sobą rozmawiać. Jak jedziesz samochodem, to podróżujesz od-do. Jak spacerujesz, spotykasz ludzi, możesz się uśmiechnąć. Relacje się zmieniają. Budują. Wystarczy spojrzeć np. na Kopenhagę. Michał Zaleski chyba zbyt rzadko wystawia nos poza granice miasta i kraju, żeby zobaczyć, jak jest gdzie indziej. Nie można patrzeć na Toruń pod kątem tu i teraz. Czyli od początku do końca kadencji. Ale dalekosiężnie. Stworzyć strategię rozwoju na wiele lat do przodu. Znaleźć formułę dla miasta, ofertę dla mieszkańców i inwestorów. Teraz nie ma myślenia perspektywicznego. Szerszego spojrzenia. Nie możesz myśleć o mieście od budżetu do budżetu, od pieniędzy unijnych do końca pieniędzy unijnych. A co po 2022 r., kiedy skończą się unijne dotacje fundusze?

(Rozmawiał Wojciech Giedrys)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(21)

Pięć?Pięć?

18 3

Z Czasu odeszło więcej osób, tylko nie wszystkie złożyły rezygnację. Część to olała, część po prostu przestała się pojawiać na spotkaniach (co widać po ostatniej frekwencji), część nie mogła złożyć rezygnacji, bo nie była oficjalnym członkiem. Jedną osobę wyrzucono.

Wszystkie odeszły lub zostały wyrzucone z powodu Petru. 13:35, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

bolekbolek

6 20

Czas Mieszkańców jest grupą ludzi otwartych na innych. Kto jest nastawiony zbyt egoistycznie - odchodzi. Kto nie może ścierpieć sukcesu i powodzenia innych - pewnie też odchodzi. Ale Ci co zostają dalej ciężko pracują, bo z paplania i towarzyskiego poklepywania się po plecach dobrego wyniku wyborczego za trzy lata nie będzie. 16:12, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Jacek RokickiJacek Rokicki

18 3

Boże zbaw nas od narkomanów i osób uzaleznionych chcących władać i rządzić nami :P 17:29, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

TrolliskoTrollisko

18 2

Komedia. Gdzie jeszcze nie kandydowala? 17:43, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Ciężko pracują?Ciężko pracują?

18 2

Kto? Co? Jak? Co ostatnio Czas Mieszkańców zrobił takiego?
Wychodzi na to, że MOB odeszła bo jest zawistną leniwą egoistką. Doskonały opis, ale nie jej, lecz kogoś innego... 17:51, 01.10.2015

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

zgadzam sięzgadzam się

1 0

mówiąc o pani Magdzie Wielgusowa mówi o sobie!!!!stara metoda odwracania uwagi od własnych grzechów.
To wstyd.
Nigdy na nia nie zagłosuje ani ja, ani moi zajomi.
poznaliśmy się na liszce 04:40, 15.07.2016


EveEve

3 9

Pomijam stek autopromocji i bzdur o sobie samej ale kurcze, to jest fajna rozmowa! To się fajnie czyta! 20:34, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

milamila

15 3

Smutne ... są te "nasze elity", ale za to wszystko wiedzą. Lek na całe zło. Tragifarsa 21:44, 01.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

BasiaBasia

18 2

Pani wielgus zdaje się być czystą formą. Wydmuszka polityczna a Wybory tuż tuż...Może Ddt przeprowadzi równie fascynującą promocję innym kandydatom z innych ugrupowań ? 00:48, 02.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

obserwat0robserwat0r

22 2

Na tą panią nie zagłosuję w żadnych wyborach 20:19, 02.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

BalthasarBalthasar

17 2

Głosowałem na Czas Mieszkańców w wyborach samorządowych, traktując to jako rodzaj kontraktu - ja daję swój głos, wy robicie co się da w miejskim samorządzie. Kandydowanie JSW w wyborach parlamentarnych uważam za zerwanie tej umowy przed terminem. Jeśli pani Joanna decyduje się teraz na rolę maszynki do głosowania na Wiejskiej (bo do tego w praktyce sprowadziłaby się jej rola), to proszę bardzo, ale beze mnie. Drugi raz nie udzielam kredytu zaufania. 20:52, 02.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

TripsTrips

16 1

A co ruchy miejskie mają wspólnego z Nowoczesną Ryszardą? Liniowe podatki VAT, PIT i CIT, elastyczne prawo pracy, deregulacja gospodarki, w tym także energetyki, transportu i telekomunikacji, zmniejszanie zasiłków i pomocy społecznej, szersza prywatyzacja świadczeń medycznych... Przecież jeśli pominąć całą tę "nowoczesną", "dynamiczną", "aktywną" i "innowacyjną" watę słowną, to gołym okiem widać, że nie jest program dla przeciętnych mieszkańców miast (dla wsi zresztą tym bardziej nie, ani - wbrew pozorom - dla drobnych przedsiębiorców), tylko stara, dobra neoliberalna karma dla tłustych kotów z bogatych suburbiów, dla korporacji i poganiaczy niewolników.

Pani Wielgus byłaby bardziej wiarygodna, gdyby przy wykonywaniu tych wolt i szpagatów stwarzała chociaż pozory, że rozumie, co robi, i że jest w tym jakiś sens i konsekwencja. 01:10, 03.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

stanisławstanisław

11 2

Ta tzw nowoczesna to ciekawa menażeria. Szef, Petru agitował do brania kredytów we frankach w momencie, gdy sam przewalutował swój kredyt. a sekretarz generalny nie wie co się stalo z Gęsiarka, która wisiała nad jego biurkiem. A pani dwojga nazwisk ....? przerost formy nad treścią 21:37, 04.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

bumcyktararabumcyktarara

5 1

Prawdą jest, że za jedynkę na liście nowoczesnej trzeba zapłacić 30 tysi? 11:22, 05.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ariari

3 16

Nie rozumiem hejtu. Ta kobieta jest niesamowicie fajna i inna niż cała reszta. Oczywiście zagłosuję na nią. 19:58, 07.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

aa

7 0

to ani nie jest fajna kobieta ani fajna rozmowa nawet jesli sie fajnie czyta.
to jest tylko autoporomocja i manipulacja faktami. trzeba jej przyznac, ze potrafli lac wode tak, ze ludzie z tego pija.... ale lata PR zrobily swoje... no i ten brak autokrytycyzmu dodaje sily, bo przeciez nie wiedza i wrazliwosc na drugiego czlowieka. 21:49, 27.10.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

jesteś głupia:)jesteś głupia:)

5 0

Co za żałosny wywiad.
04:36, 15.07.2016

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

zgadzam sięzgadzam się

5 1

mówiąc o pani Magdzie Wielgusowa mówi o sobie!!!!stara metoda odwracania uwagi od własnych grzechów.
To wstyd.
Nigdy na nia nie zagłosuje ani ja, ani moi zajomi.
poznaliśmy się na liszce 04:52, 15.07.2016

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

BravoBravo

3 2

Nie należy tak krytykować prez. Zaleskiego , jest on bardzo dobrym włodarzem. Ktoś pewnie obieca wiecej, ale czy macie Państwo pewność ,że zrobi więcej dla Torunia? 10:05, 15.07.2016

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

stanislawstanislaw

5 1

Nowoczesny .... ekshibicjonizm *%#)!& Termin naukowy to analfabetyzm funkcjonalny! Termin pospolity to głupota ogólna.! do cna obnażona! Dno i bąbelki! Nawet ci z Samoobrony, mający po siedem klas takich bredni nigdy nie wypowiedzieli jak ta samokreująca się Wielgusowa. Zreszta jej szef Petru także co rusz dowodzi, że są z tej samej bajki czyli dotknięci anlfabetyzmem funkcjonalnym! Cyt. za dokumentem UNESCO "... Osoba dotknięta tzw. analfabetyzmem funkcjonalnym umie czytać i pisać. Jednak pozbawiona umiejętności krytycznego i analitycznego rozumienia przekazów pozostaje zamknięta w ograniczonym kręgu własnych, sztywnych przekonań i punktów widzenia. Pozostaje niezdolna do zmiany sposobu postrzegania i rozumienia otaczającego świata." Czyż ta definicja nie jest wystarczająca, by zrekapitulować dotychczasową "radosną publiczną twórczość" tej pani? I co gorsze! Tak ona, Schuering-Wielgus jak jej szef Petru ( to ten od święta sześciu króli, Rubikonia oraz mieszania ...filiżanką w szklance) mają tak wiele jeszcze przed sobą do zrobienia! I oboje gwarantują, że definicja UNESCO o analfabetyzmie funkcjonalnym zrobi niesamowitą karierę w polskim sejmie, a pani Wielgusowa w Toruniu też! 12:06, 15.07.2016

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Chyba jednak w życiuChyba jednak w życiu

0 0

gość 22:42, 24.07.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%